środa, 14 grudnia 2016

Gdy świat prowokuje do refleksji

Czasami zastanawiam się, co najgorszego może wydarzyć się między dwojgiem ludzi. Patrząc z mojej perspektywy, myślałam, że takim punktem kulminacyjnym jest zrozumienie istotnego faktu, że Twój najcudowniejszy, wręcz idealny człowiek przestał Cię kochać, że jest to w ogóle możliwe. Ano jest, ale doświadczenie tego po niecałym roku związku, jest i tak lepsze od rozwodu po kilku lub kilkunastu latach małżeństwa.
Druga, równie trudna do przebolenia i wybaczenia rzecz, to brak wierności. Oczywiście można zapomnieć i wybaczyć, gdy się naprawdę kocha, choć osobiście nie polecam, bo drugi raz można nie wyjść z tego psychicznie cało. 
Kolejna kwestia, to porównywanie siebie do nowego obiektu pożądania swojej miłości. Nie jest to najgorsza, ale na pewno najgłupsza rzecz, jaką można sobie zrobić. Teraz bardzo łatwo mi to mówić, ale wiem, że na początku jest to myślenie automatyczne, nieświadome i silniejsze od nas samych, bo skoro mnie zostawił czy zdradził, to ta nowa osoba musiała być o niebo lepsza ode mnie. Z doświadczenia mówię, że to bzdura i największy absurd, jakiemu dawno temu uległam. 
Pozwolenie, by ktokolwiek wpłynął negatywnie na poczucie własnej wartości jest złe, a wręcz okropne i trzeba jak najszybciej przypomnieć sobie, jakim jest się człowiekiem. Robimy sami sobie krzywdę, gdy nawet przez chwilę myślimy, że to przez naszą beznadziejność coś się psuje. Jak się zrozumie, że są ludzie, którym inni ludzie się nudzą i są potrzebni tylko dlatego, że tamci nie potrafią być sami, że bez mrugnięcia okiem patrzą, jak z ich powodu komuś załamuje się życie... Jak się to zrozumie, będzie oznaczało, że wstało się z kolan, zyskało siłę oraz wiedzę, że ludzie najzwyczajniej w świecie krzywdzą ludzi i to z tymi pierwszymi jest problem. Choć to wcale nie oznacza, że są złymi ludźmi. Nie są. Są zagubieni i pozornie radząc sobie w życiu doskonale, tak naprawdę nie potrafią prawdziwie pokochać drugiego człowieka.
Jak dotąd, obok zamienienia się w emocjonalnego bezdomnego, który żebrze o miłość, były to według mnie główne powody, dla których, z przyczyn nie do końca zależnych od nas samych, można poczuć się jak stary, zakurzony pluszak - nic niewart, niekochany i niepotrzebny już temu światu. Taki porzucony Kłapouchy ;)

Stojąc teraz z boku, będąc zdystansowaną do pewnych ludzi i spraw, a także słysząc i widząc, jak obecnie wyglądają relacje zarówno między młodymi, jak i starszymi ludźmi, myślę, że najgorsze, co może spotkać człowieka w relacji z bliską osobą, to oszukiwanie i siebie, i tego drugiego człowieka, że coś, co się już tak naprawdę dawno skończyło, można jeszcze uratować. Kojarzy mi się to z odgrzewaniem tygodniowego obiadu, który z każdym kolejnym dniem smakuje coraz gorzej, aż w końcu traci smak i nadaje się tylko do wyrzucenia. To takie powolne wyniszczanie się od środka i wyjaławianie. Nie jeden z Was przez to przeszedł. Też to przerabiałam i dziś z żalem do samej siebie powtarzam, że żebranie o miłość, o gesty, o atencję, jest nieświadomym upodleniem samego siebie. Szacunek do siebie i swoich uczuć jest w gruncie rzeczy najważniejszy, a tak często nie potrafimy tego egzekwować.
Pary zrywają, blokują się na portalach społecznościowych, by najpóźniej po tygodniu na nowo mieć się w znajomych. I tak wiele razy. Dziewczyny dodają przepełnione żalem i rozpaczą opisy i piosenki, bombardują zdjęciami, które mają przypomnieć, co facet traci. A chłopcy? Albo zamykają się w pokoju i przeprowadzają sami ze sobą rozmowę, albo wychodzą z kumplami na piwo, gdzie porozmawiają i doradzą, co robić. W skrajnych przypadkach znajdą pocieszenie w innych ramionach, choć obawiam się, że byłabym niesprawiedliwa nie wspominając, że dziewczyny postępują w podobny sposób. Mówienie, że to skrajne przypadki, też jest już chyba niewłaściwe, bo myślę, nie próbując nikogo oceniać, że to już pewna norma.  
Idąc dalej, mija ten zły okres, para po którejś z kolei identycznej rozmowie, daje sobie kolejną szansę i jest między nimi w porządku, mimo że oboje czują brak pewności i nie ufają już partnerowi. Na siłę utrzymują związek, w którym tak naprawdę tylko się męczą.
Przyzwyczajenie to zły doradca, tak samo jak strach przed samotnością, bo powodują, że ci nie potrafią zachować się jak dorośli, znający swoje potrzeby ludzie i wybierają wygodę, idąc po prostu na łatwiznę. Bo prościej trwać w takiej relacji, niż znaleźć w sobie motywację, by cokolwiek zmienić.

Z drugiej strony, mam wrażenie, że ten wszechobecny konformizm w relacjach z drugim człowiekiem powoduje, że pozbywamy się ze swojego życia tych osób, przy których wiedzieliśmy, że musimy się bardziej starać. Uciekamy pomimo tego, że czuliśmy się przy nich szczęśliwi. Świadomość, że dajemy z siebie mniej niż powinniśmy, zazwyczaj nas męczy, przerasta i sprowadza do tego, że łatwiej jest odejść, niż wspólnie pracować nad tym, żeby obie strony były zadowolone. Zapominamy, że związek to relacja pół na pół. Dlatego gdy pojawia się dysproporcja, zaczynamy szukać. Szukamy i znajdujemy gdzieś, coś podobnego, nie myśląc, że z czasem i ci nowi ludzie będą potrzebować i wymagać od nas tego, czego już wcześniej nie potrafiliśmy z siebie dać. I co wtedy? Wtedy historia zatacza koło i to chyba ten moment, w którym zmęczeni wiemy już, że za niektóre błędy płaci się do końca życia. W takiej sytuacji, naszą karą jest patrzenie, jak wypuszczone z rąk szczęście spełnia się komuś i przy kimś, kto wiedział, że w miłości dawać należy dokładnie tyle, ile się z niej bierze.

Cóż. Jesteśmy tylko ludźmi i musimy się nauczyć, że razem można się tak naprawdę tylko rozstawać. Ewentualnie tęsknić do siebie, gdy jesteśmy sami ze swoimi myślami.


Dziękuję każdej parze, która jest zaprzeczeniem moich słów. Najszczersze wyrazy szacunku i podziwu dla Was. 

wtorek, 6 grudnia 2016

Welcome to the XXI century

Wydaje się Wam, że potraficie rozmawiać z ludźmi? Jeśli tak, to macie rację - tylko się Wam wydaje. W dobie XXI wieku, rozwiniętej technologii, mnogości komunikatorów internetowych i ogólnopojętej telemediatyzacji, gdzie wymieniamy między sobą zdania, czasami pojedyncze wyrazy, w realnym kontakcie nie potrafimy rozmawiać z drugim człowiekiem. W wirtualnym świecie wymieniamy uprzejmości, zapewniamy o chęci spotkania i częstokroć odnowy zaniedbanych przez obowiązki i czas relacji. Ale kiedy przychodzi (najczęściej niespodziewanie) rzeczywistość, udajemy, że nie widzimy znajomego, unikamy spojrzeń, by przez przypadek nie zostać zmuszonym do rozmowy i wymiany pozbawionych większego sensu zdań. Gdy do rozmowy jednak dochodzi, zazwyczaj pojawiają się standardowe "Co tam, jak tam, jak studia, praca? Miło było cię widzieć, jesteśmy w kontakcie, cześć." Mamy tysiące znajomych na Facebooku, a rozmawiamy zaledwie z kilkunastoma osobami. Lajkujemy posty, często je komentujemy, a zdarza się, że takiemu wirtualnemu znajomemu nie mówimy nawet "cześć" widząc go na ulicy, nie wspominając o zakłopotaniu związanym z przypomnieniem sobie jego imienia.
Tak mniej więcej wygląda XXI wiek i kolokwialnie mówiąc, najważniejsze, że splendor czy raczej teraz tzw. fejm się zgadza.

Analogicznie, identyczna zależność występuje w związkach, między ludźmi, którzy powinni rozumieć się bez słów. Ale żyjemy w czasach, gdzie nie do końca liczą się wartości, zrozumienie i oddanie drugiej osobie. Gdzie do głosu dochodzą pożądanie, chęć posiadania na wyłączność drugiej osoby i co za tym idzie, egoizm każdej ze stron. Jest dobrze, dopóki jest dobrze, ale w każdej relacji przychodzi zmęczenie czy raczej rutyna, która przy braku obopólnej chęci, potrafi zabić związek, nawet ten oparty na czymś więcej niż tylko na współżyciu.
Pojawia się kryzys, mniejszy, większy i nagle zauważamy kolejny problem - nie potrafimy o tym rozmawiać, nie umiemy rzeczowo wyjaśnić powodów takich, a nie innych zachowań. Strona zraniona zadaje proste pytanie: "Dlaczego?" I w zamian otrzymuje zazwyczaj: "Nie wiem. Tak wyszło."
Osobiście, to ja nie wiem, dlaczego ludzie nie potrafią mówić wprost, co nimi motywowało, gdy robili coś sprzecznego ze sobą i tym, co łączy ich z drugim człowiekiem. Zapewniam, że od wymijających odpowiedzi, lepiej usłyszeć konkretny powód. 
Miała większe cycki? Lepiej i częściej dawała? - Okej. Był lepszy w łóżku? Jeździł porsche pożyczonym od ojca? - W porządku.
Okrutna prawda jest bolesna, ale mniej szkodliwa niż piękne kłamstwo. Spokojniej żyje się, wiedząc, dlaczego rani i porzuca się ludzi. Słysząc "zasługujesz na kogoś lepszego", nie uzyskujemy tak naprawdę żadnej odpowiedzi.
Mamy odwagę ranić, to miejmy odwagę przyznać się przed drugą osobą, dlaczego robimy jej krzywdę. Oszczędzimy jej jednego - ciągłego obwiniania się za to, co się stało. Nie będzie zachodziła w głowę, dlaczego było w porządku i nagle się skończyło.
Nie byłem dość dobry - nie byłam wystarczająca - zawiodłam. - Niby zwykłe słowa, marne stwierdzenia, ale kto bardziej wrażliwy, temu długo nie pozwalają normalnie funkcjonować, jeść, spać, a czasami żyć. Nie muszę dodawać, że paradoksalnie są w większości przypadków niesłuszne. Bycie zbyt dobrym i wyrozumiałym nie jest przecież ujmą. Szkoda tylko, że jest bodźcem do zaprzepaszczenia wspólnych chwil, wspomnień i planów. 
Należy mieć w sobie chociaż odrobinę przyzwoitości i odwagi, by na chwilę przestać być egocentrycznym i tchórzliwym człowiekiem i spróbować przyznać się przede wszystkim przed samym sobą, że ktoś nie spełnia naszych oczekiwań. Bo za to nie można potępiać. Ale za sposób, w jaki coś kończymy, jak najbardziej tak.

Nie ma nic na zawsze, wszyscy jesteśmy dla siebie etapami - rozdziałami, czasami bardzo długimi, czasami kilkustronicowymi. Wadą naszej generacji jest, że nie potrafimy czytać uważnie, z pasją, zrozumieniem i poświęceniem, przez co niejednokrotnie gubimy i pomijamy najważniejsze treści zawarte między wierszami. Przechodzimy do następnych, pozornie bardziej interesujących rozdziałów czy tomów, których nie jesteśmy w stanie zrozumieć i odnaleźć w nich sensu, ponieważ od początku nie potrafiliśmy czytać.
Te starsze książki stawiamy wysoko na półce i mając je w zasięgu wzroku, niemal codziennie ukradkiem na nie spoglądamy, nie mając odwagi do nich powrócić. Z czasem, gdy nabieramy dojrzałości i chęci, by je zrozumieć, może być już za późno. Książki mogą być uszkodzone, zakurzone, strony wyblakłe i powyrywane lub w posiadaniu kogoś innego, kto w przeciwieństwie do nas, bardzo chciał poznać i zrozumieć ich treść. 

Jesteśmy ofiarami naszych czasów i najsmutniejsze jest w tym to, że większości to pasuje, a część odnajduje w tym jakiś sposób na życie. Mówiąc wprost, jesteśmy emocjonalnie wykorzenieni, upośledzeni i przy tym bezwzględni wobec najbliższych. Wobec rodziny, przyjaciół, partnerów. Należy współczuć każdej osobie, która będąc wrażliwą na otaczający świat, widzi coś więcej w poceniu się w jedną pościel niż samą przyjemność. Intymność jest ważna, ale są też inne, równie ważne wartości, o których nie chcemy słyszeć i pamiętać, bo myślimy, że czynią nas słabszymi.

wtorek, 22 listopada 2016

Z całego serca dziękuję

Ten post jest dla mnie szczególny. Początkowo chciałam zawrzeć poniższą anegdotę w poprzednim wpisie, z którym niewątpliwie była związana. Stwierdziłam jednak, że historia ta zdecydowanie zasługuje na osobne miejsce i refleksję.
Zanim opublikowałam bloga, grono bliskich osób wiedziało, że coś planuję, niektórzy nawet musieli się już zmierzyć z moimi długimi tekstami. Jednakże nie wpisałabym na swoim profilu tego linku, gdyby całości nie zobaczyła jedna osoba. Moja Mama, której zdanie, mimo że jest moją mamą, zawsze jest obiektywne, szczególnie wobec zdjęć, które każdorazowo neguje za moje miny.

Mama początkowo zareagowała krótkim: "O matko!", gdy zobaczyła długość pierwszego posta, jednak później, gdy zaczęła czytać, widziałam, że była zaintrygowana. Patrzyłam na Mamę uważnie, czasami kiwała głową, wzdychała, a przy trzecim poście wycierała spod okularów łzy. Zrobiło mi się ciepło na sercu i jednocześnie sama musiałam powstrzymywać napływające do oczu łzy.
Gdy skończyła czytać, nie odezwała się słowem, oddała mi telefon, przeszła obok, po czym odwróciła się i całując mnie w czoło, przytuliła się do mnie i ze łzami powiedziała: masz dobre serce. Przytuliłam Ją wtedy mocniej i ledwo wydusiłam z siebie, że to wszystko Jej zasługa. Wiedziałam już, że idę w dobrym kierunku, nie jako bloger-amator, ale jako człowiek.

Byłam tak szczęśliwa, że pół dnia szkliły mi się oczy na samą myśl o naszej rozmowie.
Dziękuję, Mamo.
Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo jestem wdzięczna. Za wszystko, za każdą pochwałę, reprymendę, rozmowę i czas, który mimo wielu obowiązków, znajduje dla mnie zawsze, nie bojąc się przy tym powiedzieć, co myśli. Naprawdę życzę każdemu, by miał tak cudowną, mądrą i kochaną mamę, jaką mam ja.
Nie myślcie, że zapomniałam o Tacie, bo tatę też mam najlepszego na świecie, mimo że jest nerwowy i czasami zbyt surowy wobec mojego brata, jest dobrym człowiekiem i zawsze stawia nas na pierwszym miejscu. Mam wspaniałych rodziców, którzy wychowali nas najlepiej, jak tylko potrafili. Kocham ich bardzo mocno i nie wyobrażam sobie, że może ich kiedyś zabraknąć.

Pisząc to wszystko, mam jedną prośbę. Jeśli macie możliwość, podejdźcie do swojej mamy, do taty i uściskajcie ich bardzo mocno. Jeśli trzeba, schowajcie dumę do kieszeni i przeproście za przykrości, które być może wzajemnie sobie wyrządziliście. Nie ma rodziców obok Was? Wyciągnijcie telefon i zadzwońcie, porozmawiajcie o codziennych sprawach i na końcu nie zapomnijcie podziękować za to, że są. Jeśli nie możecie zadzwonić, napiszcie wiadomość... że tęsknicie, że ich kochacie, że dziękujecie i że przepraszacie za każdy zawód, który im sprawiliście. Niekoniecznie zawierając wszystko w jednej wiadomości. Domyślam się, że dla wielu to zabrzmi jak jakaś abstrakcja, ale to naprawdę jest wykonalne. Po prostu zróbcie coś, co sprawi radość, zarówno Wam, jak i rodzicom, dla których jesteście najważniejsi na świecie. Nawet jeśli myślicie, że jest inaczej, uwierzcie, że jesteście najważniejsi. To dla Was żyją, a siwych włosów przybywa im z troski i ze strachu o Was. Pamiętajcie, że kiedyś może być za późno. Jest coraz bardziej za późno, na wszystko, ale szacunek i miłość do najbliższych są bezterminowe i przetrwają każdy kryzys, trzeba tylko chcieć przez to przejść, zaczynając od zwykłej, choć czasami bardzo trudnej rozmowy.

Nie mam świetnej pracy, nie prowadzę własnej działalności, nie mam milionów na koncie, ani nie podróżuję po świecie. Znam osoby uznające się za spełnione i na swój sposób szczęśliwe, które to wszystko (i pewnie jeszcze więcej) mają, nie mając jednocześnie dobrych lub jakichkolwiek relacji z najbliższymi. I wiecie co? Podziwiam ich i równocześnie im współczuję, ponieważ są najbiedniejszymi ludźmi, których znam.

Zawsze rób swoje!

Strach jest determinantą, która niejednokrotnie zmiażdżyła czyjeś marzenia i aspiracje, które może mogły coś w życiu każdego marzącego człowieka zmienić. Otaczający nas świat jest piękny, a jednocześnie okrutny i bezwzględny. Raczej nie sam świat, a tworzący go ludzie. Wszechobecna krytyka i hejt, których jest pełno, szczególnie w Internecie, zniechęcają do rozwoju własnych pasji, choć to przecież chyba normalne, że każdy boi się odrzucenia i niezrozumienia. Są osoby, które posiadają na tyle siły i determinacji w drodze do osiągnięcia swoich celów, że nawet przez chwilę nie myślą o negatywnych skutkach sukcesu. Jak wiadomo, nie każdy od razu radzi sobie tak dobrze z presją otoczenia.


Tej presji uległam także ja. Od publikacji pierwszych wpisów minęło sporo czasu, a ja do dzisiaj nie potrafiłam się zdecydować, by pokazać światu mojego bloga. Z jednej strony bardzo cieszyłam się, że zaczęłam pisać i chciałam, by inni poznali moje przemyślenia, ale wiedziałam, że jeden wpis bloga nie czyni. Z drugiej strony, mając już więcej postów, nadal było coś, co nie pozwalało mi tu i teraz udostępnić linku. Chyba bardziej niż obiektywnej krytyki, bałam się faktu, że trafią tu osoby, które życząc mi źle, bo niestety są też takie, będą próbowały zniechęcić mnie do działania. Niby wiem, że nie powinnam w ogóle mieć ich na uwadze, jednak podświadomość robi swoje.


Próbowałam przypomnieć sobie moment, w którym tworzyłam bloga. Pomijam, że byłam w tym osobą całkowicie początkującą. Byłam tak szczęśliwa, że skakałam z radości, a było to trochę niebezpieczne z uwagi na nasze niskie mieszkanie. I właśnie dlatego, mając w pamięci tę radość, wraz z tym postem udostępniam Wam mój mały-wielki sukces i mimo wewnętrznego strachu, wiem, że nie mogę dłużej pozwolić, by ktokolwiek wpływał na moje postanowienia, marzenia i ich realizację.

Zatem dzień dobry wszystkim! Życzę przyjemnej lektury. Nie będę oryginalna, ale nie bójcie się spełniać własnych marzeń. Nie pozwólcie, by krytyka ze strony ludzi, którzy nie chcą Waszego dobra czy w gorszym przypadku brak wsparcia ze strony najbliższych, zniechęciły Was do rozwijania pasji. Życie mamy jedno i trzeba je przeżyć tak, by nigdy nie żałować. Gwarantuję, że w przeciwnym razie przyjdzie kiedyś taki dzień, a wraz z nim refleksja i żal, ale nie o to, że coś nie wyszło, tylko żal do siebie, że się bało spróbować cokolwiek zmienić. I właśnie z tego względu, już od samego początku należy robić małe lub trochę większe kroki w przód, by nie zostać w tyle za własnymi aspiracjami i to tylko dlatego, że komuś wydały się zbyt duże, nierealne czy szalone.

Trzymajcie kciuki! :-)

wtorek, 15 listopada 2016

Każda rewolucja zaczyna się w głowie

Parę tygodni temu zdarzyło się coś, co mną dosłownie wstrząsnęło. Uświadomiono mi, że przez kilka ostatnich miesięcy oszukiwałam zarówno siebie, jak i najbliższych, zapierając się, że rozdział związany z moim byłym chłopakiem został definitywnie zamknięty. Teraz już wiem, jak bardzo się myliłam. Mimo tego, co się między nami wydarzyło, naprawdę chciałam jego szczęścia. Postanowiłam zerwać kontakt, by nie mieszać w jego nowym związku. Uznałam, że tak będzie w porządku wobec niej. Niestety, moje zamiary nie odpłaciły mi pięknym za nadobne.
Było mi przykro, gdy widząc go po czterech miesiącach, jedyne co dla mnie miał, to beznadziejne pytanie, czy mam coś wspólnego z oszczerczym mailem wysłanym do jego dziewczyny. Wtedy nie wiedziałam, co było gorsze - jego widok, oskarżenie czy fakt, że ktoś tu wykorzystuje moje imię. Dzisiaj myślę, że najbardziej mnie jednak zabolało, że jakaś małolata chcąc się mnie pozbyć zupełnie z jego życia, stworzyła całe zamieszanie i ostatecznie miała go po swojej stronie.
Pojawiły się bezradność i żal. Żal, bo prawda jest taka, że jemu świadomie pozwoliłam się skrzywdzić, ale na to, żeby ona skrzywdziła mnie, pozwolił nikt inny, tylko on. Uświadamiając sobie, że tkwię w jakimś błędnym kole, czy raczej trójkącie, chciałam raz na zawsze odciąć się od tego i to jak najszybciej, ale nie wiedziałam za bardzo... jak?

Wiecie kiedy mnie olśniło? Gdy byłam jednocześnie i bezradna i zdeterminowana, by udowodnić, że osobą winną całego zamieszania była sama pokrzywdzona. Mój upór doprowadził do tego, że mimo wielu obaw, postanowiłam spotkać się z kimś, kto wiedział w tej sprawie znacznie więcej niż ja. Jadąc na spotkanie, stałam w autobusie ze słuchawkami w uszach i miałam minę zrozpaczonej, poirytowanej Eli i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to właśnie mi musiało się przydarzyć. I tak głupio użalając się nad swoim losem, nagle zauważyłam starszego pana po pięćdziesiątce, który miał za lewym uchem aparat słuchowy, patrzył przed siebie i się uśmiechał, tak po prostu. Nie mogłam oderwać wzroku od tego człowieka, poczułam wstyd i właśnie wtedy powiedziałam do siebie: Ela, widzisz to, idiotko? Jesteś młoda, zdrowa, możesz słuchać muzyki bez żadnych problemów i ty przejmujesz się tym, że facet, który niejednokrotnie cię skrzywdził, oskarża cię o jakieś wyimaginowane maile i w dodatku nie możesz przez to normalnie funkcjonować?!
Przecież wiedziałam, że jestem niewinna, przyjaciele też to wiedzieli, a jemu było po prostu łatwiej oskarżyć mnie, mimo, że ludzie, którzy tę dziewczynę znają, twierdzili, że byłaby zdolna do takich pomysłów. Problem w tym, że tylko on nie wierzył, że potrafiła najpierw przejrzeć jego telefon, by dopiero po długim czasie to wykorzystać. Nieważne, nie o tym tu chciałam pisać, do meritum...

Człowiek, który miał problemy ze słuchem, wyglądał na szczęśliwego, ba, pokuszę się o stwierdzenie, że był szczęśliwy, a ja, naprawdę mając w życiu wszystko, nie potrafiłam tego docenić, bo do pełni szczęścia brakowało mi aprobaty i atencji jednej osoby. Obiecałam sobie wtedy, że już nigdy nie zapomnę podziękować Panu Bogu za każdy dzień i za wszystkich ludzi, których postawił na mojej drodze. Bo ci ludzie nie pojawiają się w naszym życiu przypadkowo i są albo darem, albo cenną nauczką, choć czasami bardzo srogą.

Przypomniałam sobie wtedy sytuację, gdy na Broniewskiego nie działały światła i zauważyłam, że pewien pan miał przez to problem. Od razu zorientowałam się, że był niewidomy i zaburzony cykl świateł uniemożliwił mu bezpieczne przejście przez pasy. Podbiegłam więc i od razu zaproponowałam, że pomogę przeprawić się na drugą stronę ulicy. Był bardzo wdzięczny, po drodze wytłumaczył, dlaczego nie mógł przejść sam i powiedział, że w ramach podziękowań nie może zabrać mnie na kawę, ale da mi coś, co osłodzi mi najbliższą chwilę. Starszy pan wyciągnął z kieszeni cukierka Kopiko, bo chyba tylko to miał, jeszcze raz podziękował i życzył mi wszystkiego dobrego w życiu. Zwykła uprzejmość, wydawać by się mogło, że naturalny gest w stronę potrzebującego, a tak bardzo zapadł mi w pamięć i pokazał, że człowiek może być silny i może pozostać człowiekiem, pomimo takiej krzywdy od losu. Nigdy więcej nie spotkałam tego pana, ale mam nadzieję, że nikt nie wystawił na próbę jego wiary w ludzi. Cukierka mam do dzisiaj, by przypominał mi o tamtym dniu.

Jeśli chodzi o sprawę maila, chcąc już zakończyć ten temat, myślę, że potrzebowałam tego wstrząsu. Szukając odpowiedzi, czy raczej prawdy, dowiedziałam się wielu informacji, które wyjaśniły mi większość niewiadomych w tym emocjonalnym trójkącie. Przykro mi, że człowiek, którego kochałam nad życie, tkwi w toksycznej relacji z dziewczyną, która zamiast uczynić go szczęśliwszym i lepszym człowiekiem, pomaga mu zabić w sobie wszelkie dobro, które wcześniej ukrył pod twardym pancerzem głęboko w sercu.
Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Kiedyś oboje zrozumieją, że szczęście zdobyte siłą, zbudowane na nieszczęściu innych, nie jest szczęściem.
Słyszeliście o Karmie? Do niedawna myślałam, że o nim zapomniała. Dzisiaj jestem pewna, że przyszła już dawno, wiecie pod czyją postacią.

środa, 9 listopada 2016

November mood

Ostatnio przeczytałam gdzieś w Internecie, że listopad to zbiór poniedziałków z całego roku. Musi coś być w tym mało optymistycznym stwierdzeniu. Deszczowa aura za oknem, zimno, szaro, buro i ponuro i te coraz krótsze dni, które uzmysławiają zabieganym ludziom, jak szybko ucieka czas. Wczoraj listopadowy nastrój udzielił się także mi. Nie wyspałam się, ledwo zdążyłam na uczelnię, a zajęcia były wyjątkowo długie i trudne do wysiedzenia. Co do minuty miałam zaplanowany czas po uczelni i przez korki niestety nie zdążyłam przed umówionym spotkaniem pójść na siłownię. Mało tego, w drodze do mieszkania, gdy przeglądałam swoje social media, zorientowałam się, że nieszczęsna przeszłość nadal mi nie odpuszcza. To był ten moment, gdy najzwyczajniej w świecie chciałam najpierw komuś zdrowo nagadać, następnie przywalić i na koniec usiąść w fotelu i napić się zimnego piwa. Biłam się z myślami, czy reagować, czy po prostu dziewczynie odpuścić. Myślałam wtedy: jeny, jaki słaby dzień, a to dopiero wtorek.
Jednak gdy w końcu dotarłam do domu, usiadłam, po chwili ochłonęłam i powiedziałam sobie, że nie ma co narzekać, muszę inaczej spojrzeć na sytuację i po prostu poszukać jakichkolwiek pozytywów. Za każdym razem, bez względu na dzień i porę roku.


I tak przypominałam sobie wszystko, co mnie tego dnia ucieszyło i nagle okazało się, że trochę tego było. Na uczelni wypiłam dobrą kawę, ba, w sumie nawet trzy, bo kawa jest moim największym uzależnieniem, od którego nie zamierzam się uwolnić, bo jak w ogóle można chcieć zrezygnować z czegoś, co pozwala na normalne funkcjonowanie każdego ranka. Nie ma opcji! :-)
Między zajęciami zjadłam obiad, porozmawiałam i pośmiałam się ze znajomymi z roku i jakoś ten czas zleciał.
Przed wyjściem spotkałyśmy z przyjaciółką naszego dawnego, ulubionego wykładowcę i słysząc z jego ust słowa, że nasze uśmiechy są bezcenne, nie było szans na całkowite zepsucie mi dnia, dlatego dziękuję Andrzeju, że się wtedy pojawiłeś! (Tak, całym rokiem byliśmy z panem doktorem per "ty").

Wspominałam również poniedziałkowy wieczór, który po raz kolejny potwierdził, jak mały jest ten świat, a Wrocław jeszcze mniejszy. Dzięki zasiedzeniu się na spotkaniu z moim dobrym kolegą z roku, całkiem przypadkiem - choć osobiście wyznaję zasadę, że przypadek nigdy nie jest przypadkiem - poznałam jego przyjaciółkę. Dziewczynę, która jest szczera, pozytywnie nastawiona do życia, pełna energii i co ważne, postrzegamy świat w podobny sposób. Jestem bardzo szczęśliwa, że ten wieczór tak się ułożył, ponieważ ta dwójka przyjaciół, wkrótce mam nadzieję, że i moich, jest dla mnie kolejnym dowodem na to, że dobrzy i wartościowi ludzie są, że istnieją.

Zły nastrój poszedł zupełnie w niepamięć, gdy jak co dzień, usiadłyśmy z moją przyjaciółką-współlokatorką, która jest jednocześnie największym (obok mojej Mamy) chodzącym po tej ziemi wsparciem. Nasze rozmowy stanowią dla mnie swego rodzaju katharsis i prawda jest taka, że nie wiem, czy poradziłabym sobie z tym całym brzemieniem bez jej pomocy, bez niej.

Podsumowując, nieważne jak zły będzie Twój dzień. Zawsze znajdź dla siebie chwilę, jeśli trzeba policz do dziesięciu, weź gorącą kąpiel, napij się ulubionej herbaty, kawy, albo od razu przejdź do mocniejszego trunku. Weź do ręki dobrą książkę lub włącz ulubiony serial. I pamiętaj o każdej, nawet najmniejszej pierdółce, która wywołała tego dnia uśmiech na Twojej twarzy. I przede wszystkim - przebywaj z ludźmi, którzy zarażają Cię pozytywnym myśleniem, radością i chęcią do bycia lepszym człowiekiem. Nie przejmuj się tymi, którzy próbują wyprowadzić Cię z równowagi, nie pozwól, by zabierali Ci energię. Nie reaguj, niech myślą, że jesteś słabszy czy mniej mądry od nich. Niech myślą, co chcą, bo ostatecznie to Ty decydujesz, czy pozwolisz im sobie zaszkodzić.

Zdjęcie pochodzi ze strony bezlitosne.pl, która ma na celu pomóc dziewczynom zaakceptować i przede wszystkim pokochać siebie i nie pozwolić, by ktoś inny decydował o ich szczęściu.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Życie póki trwa, nie jest przegrane

Witajcie, mam na imię Ela.
Jestem zwyczajną dziewczyną - szczupła blondynka, metr siedemdziesiąt, mam 22 lata i już czwarty rok studiuję we Wrocławiu.

Co skłoniło mnie do rozpoczęcia przygody z pisaniem? Natłok myśli, odczuć i zdarzeń, których nie sposób nikomu nie przekazać.
Jeszcze półtora roku temu wyglądałam zupełnie inaczej, myślałam inaczej i żyłam inaczej. Przez ostatnie 24 miesiące wiele się wydarzyło, a ja wylałam więcej łez niż przez pozostałe 20 lat mojego życia. W trakcie tych kilkunastu miesięcy, z pogodnej i pełnej wiary w ludzi, trochę naiwnej dziewczyny, zmieniłam się w osobę pozbawioną radości i zaufania do jakiegokolwiek mężczyzny, pomijając mojego Tatę i bliskich. Bardzo długo byłam przepełniona żalem, zdarzyło się nawet, że myślałam, by skończyć z tym niesprawiedliwym i okrutnym życiem raz na zawsze. Brzmi desperacko i żałośnie, wiem, wstyd mi za tamte myśli, ale wiem też, że była to normalna reakcja zakochanej do szaleństwa dziewczyny na smutną rzeczywistość.

Wtedy nie rozumiałam jeszcze, że moje życie dopiero się zaczęło. Kiedyś opowiem Wam moją historię, ponieważ jestem bardziej niż pewna, że nie byłabym człowiekiem, którym jestem teraz, gdyby nie ból i krzywda, których doświadczyłam z rąk osoby, o której myślałam, że była moim całym światem. W jednej chwili ten świat legł w gruzach, a ja razem z nim. Myślałam, że nie zbiorę rozrzuconych kawałków siebie w całość, jednak byłam silniejsza niż mi się wydawało. Nie chciałam się poddać. Przekułam tę moją małą tragedię w sukces. Zaczęłam ćwiczyć, osiągnęłam formę i rzeźbę, o których wcześniej tylko marzyłam, jednak o tym jeszcze napiszę. Zmieniłam kolor włosów, bo wiecie - nowe włosy, nowa ja. Zmieniłam myślenie, chociaż mój ukochany na długo pozbawił mnie wrażliwości i chęci do życia, przez co bardzo trudno było mi odzyskać dawną siebie.
Nieoceniona była i jest pomoc oraz wsparcie bliskich, bez których na pewno nie przezwyciężyłabym tego najgorszego okresu. Jestem Im wszystkim bardzo wdzięczna i życzę każdemu, by miał przy sobie tak dobrych ludzi, którymi ja mam to szczęście się otaczać.

Moja obecność tutaj jest dla mnie swego rodzaju terapią, dzięki której mam nadzieję uda mi się uporać z przeszłością oraz słabościami i być może pomóc nie tylko sobie. Pragnę przekazać Wam coś, co sama dopiero niedawno zrozumiałam. Nieważne jak bardzo los nie jest łaskawy, a ludzie nieżyczliwi i podli. Każdy z nas zmaga się z wieloma problemami i mimo chwil zwątpienia w sens życia, pod żadnym pozorem nie wolno się poddawać. Po prostu nie wolno.
Jesteśmy tylko ludźmi i musimy pamiętać, że to normalne, że upadamy, często przy pomocy najbliższych osób. Jednak nieważne, ile tych upadków było i jak bolesne były, za każdym razem musimy wstać, otrzepać się i iść przed siebie. Każde doświadczenie uczy, zwłaszcza te negatywne, trudne i niesprawiedliwe. Ale nie możemy zapominać, że to one kształtują nasz charakter i budują w nas siłę, której później nikt nie jest w stanie nam odebrać.

Mimo przeżycia wielu złych chwil, z całą pewnością twierdzę, że życie jest piękne i dopóki trwa, daje nam możliwość tworzenia nowych, cudownych wspomnień.
Musimy się tylko na to piękno otworzyć. Wiecie jak? To bardzo proste - dostrzegajmy szczęście i piękno w małych, przyziemnych rzeczach i gestach, a z czasem zrozumiemy, że nigdy nie były małe. Otaczajmy się ludźmi, którzy chcą naszego dobra, odrzućmy od siebie wszystko, co sprawia nam ból i zabiera pozytywną energię. Łatwo mówić, wiem, ale jeszcze łatwiej spróbować, odwagi! Od nas zależy, czy przyjmiemy szczęście, które nie kryje się pod postacią chłopaka, nowego samochodu czy wygranej na loterii.

Przy poniedziałku życzę dużo kawy i dobrego nastroju, oby utrzymał się do końca tygodnia! Tymczasem pędzę na uczelnię.