środa, 24 maja 2017

Rób to, czego się boisz

Dzień dobry, cześć! 
Dzisiaj króciutko, bo muszę wracać do pisania rozdziału magisterki, a czas nagli...
Chciałam napisać tylko kilka słów, podzielić się z Wami moją radością. 
Wczoraj zrobiłam po raz pierwszy coś, czego zawsze się bałam. Śmieję się, że dołączyłam do grona małych (wielkich) bohaterów, ale to jak najbardziej słuszne i adekwatne stwierdzenie. Każdy, kto decyduje się zrobić coś dobrego dla innych, jest wielki. Dla mnie to sukces, chociażby z uwagi na to, że w dzieciństwie mdlałam na samo słowo "krew", a co dopiero na jej widok. Pochwaliłam się, gdzie i komu tylko mogłam, ale to dlatego, że byłam i nadal jestem mega szczęśliwa i dumna. Siedząc na tym fotelu prawie zemdlałam, ale to nieważne, bo nawet przez chwilę nie żałowałam, że tam jestem. Powtarzałam sobie: Ela dasz rade, nie poddawaj się. Musiałam to przetrwać i oddać tej krwi tyle, ile powinnam. Na szczęście się udało. Czułam, że robię coś pożytecznego, coś ważnego. Jestem dumna z osób odpowiedzialnych za organizację tej akcji na uczelni, z przemiłej ekipy z centrum krwiodawstwa, z siebie i każdego, kto stał przede mną i za mną w kolejce. To naprawdę wspaniała sprawa i równie wspaniali ludzie.

Gdy napisałam do mamy, że wprawdzie nie napisałam jeszcze całej pracy, ale oddałam właśnie krew, więc może być chociaż troszkę ze mnie dumna, nie podzieliła mojego entuzjazmu, z uwagi na moje złe wyniki sprzed miesiąca. W dodatku, gdy dowiedziała się, że zasłabłam, zapytała "I po co Ci to było?" 
Bez zastanowienia odpowiedziałam, myśląc sobie - Mamo, no jak to, jeszcze pytasz?! - że pomaganie jest fajne i wierzę, że dobro wraca, że gdy to ja będę potrzebować pomocy, nikt nie zastanowi się dwa razy, żeby mi pomóc. 
[Mama zgodziła się ze mną i kazała na siebie uważać.]


Jednego jestem pewna - za trzy miesiące to powtórzę i za kolejne trzy również. 
Na listę moich celów dołączyły systematyczne wizyty w centrum krwiodawstwa.
Wiecie czemu? Bo nie pamiętam już, kiedy byłam z siebie tak dumna, jak wczoraj. 

Dużo uśmiechu i powodów do dumy, dla Waszych bliskich i Was samych.
Dziękuję każdemu, kto może i kto oddaje krew. Każdemu, kto w jakikolwiek sposób pomaga, a nie tylko mówi o potrzebie pomagania innym. Jesteście wielcy, tak jak Wasze czyny i przede wszystkim serca. 

P.S. 
Jak to mawiał Jean Paul Sartre:
Kto wierzy w dobroć człowieka, ten stwarza dobroć w człowieku.

Pamiętacie, jak mówiłam, że aby zmieniać świat, musimy zacząć od siebie? 
Do dzieła, kochani.


poniedziałek, 15 maja 2017

pani hipokrytka odrobiła lekcje

Dobry wieczór bądź dzień dobry! 
W zależności od pory dnia, witam bardzo serdecznie.

Na początku chciałam napisać kilka słów odnośnie własnej - niestety, muszę użyć tego pejoratywnego określenia - hipokryzji. Dopiero, gdy zorientowałam się, że zachowuję się jak taka mała, wprawdzie nikomu innemu nieszkodząca, hipokrytka, która do każdego ochoczo biegnie z pomocą, a która nie potrafi ogarnąć własnego podwórka, wzięłam samą siebie na poważną rozmowę.
Następnego dnia, czytając moje ostatnie wypociny, pomyślałam, kurcze, Ela, tak fajnie potrafisz innym pomóc i doradzić [odnośnie tego napiszę za chwilę parę słów], więc z jakiej racji sama nie korzystasz z własnych, niegłupich rad? Co takiego nie pozwala Ci dopuścić do siebie zrozumienia, które wydawać by się mogło, że przychodziło do Ciebie już tyle razy? Nieskutecznie i nietrwale. Gdzie tkwi Twoja blokada, a wręcz granica cierpienia, od którego nie możesz się uwolnić? I wiele, wiele pokrewnych pytań zadała mi ta mądrzejsza część mnie i tym razem nie miałam już możliwości, by uciec od odpowiedzi. 
I wiecie co? Chwila szczerej rozmowy z samą sobą oczyściła mnie tak bardzo, że aż jestem w szoku, że pomogło. Że poszło tak gładko. Wiem, że wpłynęło na to także wydarzenie z tego felernego piątku, które zmotywowało mnie do zmian, do rozmów, do działania. Możecie wątpić, sama powątpiewałam we własne postanowienia wiele razy, jednak wiem, że tym razem naprawdę zrozumiałam coś, czego zrozumieć bałam się od dawna. Dowodem na to niech będzie spacer w zeszłą sobotę i zachwyt zachodzącym słońcem, nawet nie wiecie, jak ucieszył mnie fakt, że wyszłam z domu akurat o tej porze. Chociaż, jeśli ktoś śledzi moje konta na portalach społecznościowych, ten wie, że ilekroć mogę, wstawiam zdjęcia nieba, żeby podzielić się jego pięknem z innymi. Dlatego fakt, może to niewystarczający argument. Ale moja radość z zapachu bzu i skoszonej trawy... Głęboki wdech, wydech i ulga połączona z uśmiechem, że mnie to cieszy. Że nareszcie cieszą mnie małe rzeczy. Bo wiecie, co to oznacza? Wiosna przyszła także i do mnie! Tak bardzo brakowało mi radości z pozornie błahych spraw i rzeczy. Jestem dumna, bo się udało. Nauczona doświadczeniem podejrzewałam, że będzie to długa i daleka droga do sukcesu. A tu proszę! Przyszło dokładnie wtedy, gdy się nie spodziewałam.

Poza tym, tak sobie debatowałam - a powiem Wam, że czasami naprawdę fajnie porozmawiać z samym sobą - czy to ze mną jest coś nie tak, czy z innymi? Czy mój problem jest moim problemem, czy generowany jest przez kogoś innego? I tak doszłam do wniosku, że nie ja potrzebuję pomocy. Że moje obawy, strach i smutek to jedno, ale postępowanie innego człowieka, to drugie i nie mogę za wszystko winić siebie. Jedyne, o co mogę mieć do siebie pretensje, to fakt, że swoim zachowaniem połączonym z bezradnością, mogłam potwierdzić tylko słuszność czyjegokolwiek stwierdzenia, że jestem zdrowo kopnięta i zasłużyłam na to, co mnie spotkało. A przecież to brednia, nie zasłużyłam. Nikt nie zasługuje na ciosy od ludzi, których kocha i którym ufa. Tym bardziej, że zdarzało mi się postępować nieracjonalnie dopiero po tym, co się stało. Chociaż, czy zablokowanie kogoś (czyt. wyrzucenie z grona obserwowanych osób), by nie widzieć serduszek i podobnych komentarzy pod zdjęciami, które to ja kiedyś zostawiałam, jest czymś niedorzecznym? Czy zerwanie z kimś kontaktu, by nie zostać jeszcze większym wrakiem człowieka, jest działaniem nieracjonalnym? Nasuwa się tylko jedna odpowiedź.

Może i ja powinnam zaakceptować, że nie wszyscy potrafią się z tym pogodzić i nie próbują mnie zrozumieć. 

W momencie, gdy nie chcemy i nie próbujemy zrozumieć, co motywowało człowieka do podjęcia takich, a nie innych kroków, tylko z góry osądzamy lub wierzymy w to, co mówi o nim ktoś inny, pokazujemy, że jesteśmy niedojrzałymi ludźmi z ograniczonymi horyzontami myślowymi. 
Zawsze, ale to zawsze należy, jeśli nie zrozumieć, to chociaż spróbować zrozumieć obie strony. 
Jesteśmy pokoleniem, które nie potrafi ze sobą rozmawiać, nie próbujemy wzajemnie się zrozumieć, a przede wszystkim słuchać. Wolimy oceniać, bo tak łatwiej, szybciej, wygodniej.
Mówienie fałszywego słowa przeciwko drugiemu człowiekowi jest największym świństwem. Nigdy w życiu nie powiedziałam o kimś nieprawdy. Dlatego nie rozumiem i nie zgadzam się, by takie postępowanie u innych nie było weryfikowane i pozostawało bez żadnych konsekwencji.
I dlatego też, cieszę się, że osoby, które uwierzyły w plotki i różne rzeczy mówione na mój temat, odwróciły się ode mnie. Cieszę się, że przestały się do mnie odzywać, uśmiechać się, czy z tych bardziej prozaicznych rzeczy.. no nie wiem, wyrzuciły mnie ze znajomych, przestały lajkować mi zdjęcia czy zauważać mnie na ulicy, bo nagle coś ciekawego pojawiło się w telefonie. Cieszę się, bo skoro do tego doszło, nie są warci, by znać prawdziwą mnie, bo chwile słabości ma każdy. A czasami taka "słabość" to jedyne wyjście, jakie się ma. 
I mimo, że miewam dni, kiedy o tym myślę, kiedy próbuję zrozumieć motywy postępowania tych osób, kiedy bywa mi przykro, że tak niesprawiedliwie mnie potraktowały i kiedy chcę całemu światu wykrzyczeć: "hej, to wszystko nieprawda, jestem super, nie oceniaj mnie przez pryzmat cudzych słów". Mimo, że miewam gorsze dni, wiem, że przejmowanie się tym nie ma sensu. Pamiętam, jak przy ostatnim poście mówiłam, że to idealny czas, by usunąć się z social mediowego życia, ale nie zrobiłam tego i nie zrobię, bo to nie mój problem, że ludziom nie podobam się ja i to, co robię, że mimo wszystko mam się dobrze, bez ich udziału. Że jestem szczera, że mam swoje zdanie. Choć bywam beznadziejna, to wiem, że każdy znajdzie powód, by mnie, jeśli nie kochać (hihi), to przynajmniej lubić i nie głosić niestworzonych rzeczy na mój temat. 
Mając teraz okazję, mogłabym rzucić w stronę wyżej wspomnianych (łgarzy, plotkarzy i złośliwców) wieloma obraźliwymi epitetami, ale nie czuję takiej potrzeby i zamiast tego chcę, żeby wiedzieli, że mimo -zazwyczaj- obustronnego braku sympatii, ja w przeciwieństwie do nich, życzę im wszystkiego dobrego oraz tego, by skupili się trochę bardziej na swoim, a nie cudzym życiu.

I tutaj jest dobry moment, by wspomnieć kilka słów o moich dobrych radach. Jeśli tylko potrafię, mam jakiekolwiek pojęcie, zawsze staram się doradzić. Bo patrzę na sprawę jako osoba stojąca z boku, podchodząca bez emocji, które towarzyszą mojemu rozmówcy. Ale każda moja rada jest tylko wskazówką, którą ktoś może uznać za cenną i z niej skorzystać, albo uznać za totalnie bezsensowną i nawet nie brać jej pod uwagę. Ostateczna decyzja należy do osoby, która stoi przed danym dylematem. Dlatego uważam, że krzywdzące jest oskarżanie mnie o wpływanie na czyjekolwiek postępowanie. Każdy jest kowalem swojego losu i jeśli coś kowalowi nie służy, to jako człowiek znający swoją wartość, po prostu przestaje to robić czy się przejmować. Tyle w tym temacie i wielka szkoda, że muszę o tym mówić, jednak dobrze, że mi się przypomniało, bo od dawna chciałam o tym wspomnieć.

Na boczny tor zeszło to moje małe "katharsis", jednak niech podsumowaniem wpisu będzie fakt, że to, co za mną, zostaje za mną i ja także przestałam przejmować się innymi ludźmi, ich opiniami i postępowaniem. Parę nocy temu, gdy bezsenność dała mi się we znaki, mimo początkowej złości do samej siebie, że znowu niepotrzebnie myślę o niepotrzebnych sprawach, przypomniały mi się słowa mojego młodszego brata, u którego około dwóch czy trzech miesięcy temu szukałam jakichkolwiek wskazówek, bo wiadomo, że jako chłopak, lepiej potrafiłby odczytać niezrozumiałe dla mnie postępowanie innego faceta. Gdy w końcu ze ściśniętym gardłem powiedziałam mu, co i jak, nie mówiąc przy tym, o kogo mi chodzi, on tylko łypnął na mnie, później na podłogę, pokręcił głową i powiedział: "Nie wiem, o co mu chodzi, ale chciałbym, żeby jakakolwiek dziewczyna, kiedykolwiek była za mną tak bardzo, jak Ty byłaś i jesteś za nim". Nie odpowiedziałam mu nic, odwróciłam się, żeby nie widział i popłakałam się jak bóbr. 
I tak nie mogąc zasnąć, pomyślałam, kurcze, przecież on mojemu bratu do pięt nie dorasta. Jak większość starszych od niego chłopaków. I z jakiej racji mój brat nie ma przy sobie takiej osoby, a inni bezkarnie po takich depczą? I obiecałam sobie, że mocno postaram się, by to był ostatni przejaw moich niewytłumaczalnych nadziei na zmianę. Na powrót człowieka, którego do granic możliwości i wytrzymałości kochałam, a którego zmie...zniszczył czas, wpływ nieodpowiednich ludzi i przekonanie, że na wszystko w życiu wystarczy mu czasu. 

Uważajcie, byście nigdy nie stali się ludźmi, przed którymi przestrzegali Was kiedyś rodzice. Doceniajcie tych, którzy się o Was troszczą, bo być może przyjdzie dzień, w którym ich cierpliwość się skończy, albo najzwyczajniej w świecie ich zabraknie. Nikt nie jest wieczny. Jest za późno, na wszystko jest coraz bardziej za późno. Na dostrzeżenie swoich słabości i wad też może nie starczyć czasu, dlatego życzę Wam, byście w porę zrozumieli i ruszyli do działania. Narzekamy, że ludzie są źli, że świat schodzi na psy, ale zamiast narzekać, powinniśmy coś robić, coś zmienić. A zacząć musimy od siebie. Spróbujcie, a zobaczycie, o ile szczęśliwsi będziecie.

Ludzi, którzy nie wnoszą nic dobrego do Waszego życia, albo oceniają na podstawie stwierdzeń innych ludzi, miejcie w nosie i nie zmieniajcie swojego postępowania pod ich wpływem. Choć przede wszystkim powinnam powiedzieć, żebyście nie próbowali zniżać się do ich poziomu. Naprawdę nie warto! ;) 
Serdeczności, uśmiechu i pociechy z pierdół.  Aż nie rozumiem, że mogłam zapomnieć, że to sprawia taką frajdę!

czwartek, 4 maja 2017

trudne powroty

Witajcie moi drodzy i ci mniej drodzy.
Wpis, na który chyba wszyscy długo czekali.
Na samym początku chcę zaznaczyć, że ten post praktycznie w całości napisany został ponad miesiąc temu, jednak dopiero dzisiaj zebrałam się, by przekazać go Wam.
Mam nadzieję, że wybaczycie i zrozumiecie, że czasami ma się tak dużo do powiedzenia, w tylu kwestiach, których się nie rozumie. A bardzo trudno pisać o czymś, czego nie potrafi się ogarnąć własnym rozumem. 
Przez ten czas, gdy nie pisałam, nie potrafiłam zebrać myśli i ubrać ich w słowa, miałam wiele zawahań i zwątpień. Myślałam, by przestań pisać, by odciąć się zupełnie. Od instagrama, ludzi i przeszłości, która nie potrafi beze mnie egzystować gdzieś tam w czasoprzestrzeni, wpływając przy tym na moją teraźniejszość. Przyznaję, przerosło mnie to wszystko.
W dodatku za bardzo upubliczniłam swoje życie, pokazując przy tym, że mam się dobrze, przez co odczułam, że ludzie to naprawdę bardzo zawistne istoty. Cóż, mój błąd.
Wiem jednak, że jeśli to porzucę, najzwyczajniej się poddam i zaprzepaszczę wszystko, co udało mi się tutaj osiągnąć. A przecież od pierwszego zdania "Życie póki trwa...", wiedziałam, że będą czytać to też osoby, które nie zasługują nawet na to, bym od niechcenia, ale z pewnej konieczności, teraz o nich wspominała.
Za długo żyję na tym świecie, by czuć strach czy opór przed stwierdzeniem, że ludzie to wredne i przebrzydłe kreatury, które wykorzystają każdą okazję, by podbudować swoje przerośnięte ego dogryzając innym. Albo robiąc coś "bezrefleksyjnie", wbić szpilkę, jak najgłębiej się da. Życzę Wam, żebyście nie mieli do czynienia z takimi osobami.

Mówiłam o tym w ostatnim poście, ale nie zaszkodzi powtórzyć.
Jakiś czas temu przeczytałam, że jeśli raz zacznie się uciekać, będzie się uciekało w nieskończoność. Wierzcie lub nie, bardzo dobrze rozumiem, co autor tych słów miał na myśli i stanowczo twierdzę, że tak nie można, nie wolno uciekać. Sobie nie potrafię wielu rzeczy przetłumaczyć, więc chociaż Was spróbuję przestrzec przed moimi błędami.
Po pierwsze, jeśli ktoś lub coś nie przynosi Wam żadnej radości, nie motywuje do bycia lepszym człowiekiem, a wręcz utrudnia funkcjonowanie, zabiera energię i spokój ducha, zadajcie sobie pytanie, czy warto trwać w emocjonalnym bagnie, by z czasem z bezsilności i braku mocy w nim utonąć?
Nie bójcie się wyciągnąć ręki po pomoc, jednak pamiętajcie, że ta pomocna dłoń jest na końcu Waszego ramienia. Jeżeli sami nie postanowicie, że chcecie z tego wyjść, nikt inny nie będzie w stanie Wam pomóc. Nawet gdy na krótką chwilę uda się bliskim wyciągnąć Was z tego bagna, to nie trzymając się od niego z daleka, znowu tam wpadniecie i jedyne, co osiągniecie, to rozczarowanie tych, których dużo kosztowało wydostanie Was stamtąd. Dlatego jeszcze raz powtórzę - pozbądźcie się złych rzeczy i ludzi ze swojego życia i nie miejcie przy tym zbędnych wyrzutów. Życie jest za krótkie i jest tylko jedno, dlatego nie marnujmy go na toksycznych ludzi.
Po drugie, zawsze uznawałam, że brak reakcji jest najlepszą reakcją, jednak dzisiaj już wiem, że to nie zawsze wystarcza, by ktoś zrozumiał, że jego postępowanie, oprócz tego, że jest co najmniej dziwne, nie powinno mieć w ogóle miejsca. Dlatego reagujcie, oczywiście nie z impetem, ale na spokojnie, z opanowaniem i nie bójcie się konsekwencji płynących z tego, że pokażecie komuś lub powiecie, że nie chcecie mieć z nim nic wspólnego, skoro nic dobrego do Waszego życia nie wnosi. I nie mówię tu o blokowaniu, choć wielu z Was uzna, że to najłatwiejszy sposób na załatwienie problemu, ja jednak jestem przeciwna takim, w gruncie rzeczy, infantylnym rozwiązaniom. Może to mój kolejny błąd..

Jeśli myślisz, że nie możesz niczego zmienić, zmień myślenie.
Dziewięć słów. Jedno krótkie, zdawać mogłoby się, banalne zdanie, a zapewniam, że zrozumienie go, przyniesie każdemu opłacalne skutki. Ile razy powtarzałam tutaj i w ogóle, że nie należy przejmować się rzeczami i ludźmi, na których nie mamy wpływu? Za dużo. No właśnie, za dużo, w dodatku bez widocznych rezultatów. Bo to silniejsze, bo nie umiem się nie przejmować, bo to on. Za dużo miałam ostatnio tych "bo", które uniemożliwiały mi zrobienie jakiegokolwiek kroku, a jedynie tłumaczyły trwanie w chorej stagnacji i ułatwiały pogrążanie się - znowu, od nowa.
Na początku nawet się z tego śmiałam, chociaż z czasem, gdy nie mijało i zaczęło ciążyć, wracały myśli, które podjudzały mnie do tego, by myśleć o ludziach, za którymi, dla własnego dobra, wydawało mi się, że spaliłam już wszelkie możliwe mosty.
Wiecie jakie to okropne uczucie, gdy z bezsilności siadasz na łóżku i zaczynasz płakać? Po wielu miesiącach spokoju, uświadamiasz sobie, że demony przeszłości wracają jak bumerang, a Ty nie potrafisz ich wypędzić. A dlaczego? Bo nie chcesz. Bo należysz do tych głupców, którzy jak pokochają, to całym sercem, na zabój. To bardzo niesprawiedliwe, że dookoła ludzie radzą sobie ze swoimi zranionymi sercami, nieszczęśliwymi związkami, niespełnionymi obietnicami. Nie przeżywają i nie cierpią tyle, co Ty i choć zastanawiasz się, czy w takim razie w ogóle mają uczucia i czy można im ufać, podświadomie zazdrościsz, że żyją, idą dalej, spotykają nowych ludzi i potrafią zamknąć etapy i rozdziały w życiu, które definitywnie przeszły do historii. A Ty co? Ty tą historią ciągle żyjesz.
Ale przychodzi też dzień, gdy jak co dzień rano siadasz przed lustrem i naglę przed oczyma pojawiają się obrazy z przeszłości, o dziwo wcale nie te dobre. Widzisz sytuację, gdy ten Twój cały świat siedzi obok Ciebie i zamiast cieszyć się ze spędzonego z Tobą czasu, jak opętany wpatruje się w telefon. A Ty już wiesz, od dawna wiesz, że jest ktoś jeszcze. I siedzisz, przypominasz sobie upokorzenie, którego przez niego doświadczyłaś i mówisz do siebie, że nigdy w życiu nie chciałabyś z nim już być. Bo mimo wielkich nadziei, które prawie bez przerwy Ci towarzyszą w czeluściach podświadomości, wiesz, że się nie zmienił. Od dwóch lat to wiesz. Mimo to nadal potrafi na Ciebie wpłynąć i jak trzęsienie ziemi poruszyć grunt pod nogami. Gdzie więc tkwi Twój problem? A no w tym, że z braku kontaktu zapominasz o całej krzywdzie, którą Ci zrobił. Pamiętasz tylko dobre chwile, przez co najzwyczajniej w świecie tęsknisz. Pomijam też to, że zamiast zbagatelizować całą sprawę, zachodzisz w głowę, jakie są przyczyny złośliwości kierowanych w Twoją stronę. Przyjmujesz to na siebie, po czym to właśnie siebie zaczynasz winić za beznadziejny stan tej relacji. A przecież nie Ty do niego doprowadziłaś.
Absurd, bezsens, idiotyzm. I co z tego, że to wiesz i jak najbardziej się z tym zgadzasz? Masochizm w najczystszej postaci. Ale mówisz o tym, masz świadomość swojej głupoty. I właśnie dlatego masz teraz doskonałą okazję, by w jak największym stopniu zrezygnować i unikać aktywności w internecie i być obok tego, co się dzieje.

Stąd mój mały apel.
Proszę, nie traćcie czasu i energii tam, gdzie Was nie chcą. Ktoś ma Was w dupie? W porządku,  to ich wybór, dlatego miejcie ich dokładnie w tym samym miejscu. Inaczej pozwolicie, by to inni decydowali o Waszym szczęściu, a raczej jego braku.
Jedna, bardzo ważna prawda - ludzie zasługują na drugą i kolejną szansę, bo każdy z nas popełnia błędy, działa pod wpływem chwili czy impulsu. Nie można zakładać z góry, że faceci to chuje, a laski to zimne suki i że się nigdy nie zmieniają. Znam kilka osób, które pobłądziły, straciły swoje miłości i dzięki temu naprawdę zmieniły swoje postępowanie, choć niekoniecznie odzyskały, co utraciły.
Da się, jednak do tego trzeba dojrzeć, a przede wszystkim trzeba chcieć. Jeżeli więc nie widzicie chęci i żadnej zmiany u drugiej strony, nie oszukujcie się, że zaraz, za chwilę zrozumie i przeprosi na kolanach, z winem i bukietem róż w rękach.
Wtedy jedyną szansą, którą możecie dać, to danie szansy sobie na osiągnięcie utraconej stabilności i odcięcie się od powodów Waszych łez i nieprzespanych nocy.
Inaczej odbije się to na relacjach z ludźmi, a uwierzcie, że mimo szczerych chęci, nie pozwolicie, by ktokolwiek Wam pomógł i mógł Was naprawić, jeśli sami nie będziecie na to gotowi i otwarci. 
Na pewno poznaliście już wielu dobrych ludzi, których odrzucaliście z marszu, bez większej refleksji, ponieważ nikt nie był w stanie poskładać Was w całość. Ponieważ nikt nie był nim czy nią. 
Problem jest w tym, że dopóki nie zatroszczycie się o siebie, nie odpuścicie i nie przemówicie swojej głowie, że Waszego ukochanego czy ukochanej już nie ma, to nie pozwolicie, by ktokolwiek inny mógł Was uwielbiać. Dopóki tego nie zrozumiecie i nie pokochacie sami siebie, będziecie krzywdzić każdego, kto otworzy przed Wami serce.

To przykre, że niewinni ludzie cierpią za postępowanie tych, którzy myślą, że mogą mieć i ze smakiem zjeść każde serce, które  prędzej czy później i tak przeżute wyplują.

poniedziałek, 1 maja 2017

Piątek (nie)trzynastego

Dzień dobry, miło Cię widzieć.
Post, który właśnie czytasz, z założenia miał być inny, a jego celem wyjaśnienie, dlaczego tak długo nie pisałam. Mała zmiana planów i chociaż wiele się wyjaśni, zachowaj, proszę, cierpliwość.

W piątkowy poranek wydarzyło się coś niesłychanie przykrego, co mi uświadomiło, jak kruche jest życie.

Dedykuję ten wpis dziewczynie, którą na moich oczach potrącił samochód. Na przejściu dla pieszych, przy zielonym świetle. Ułamki sekund zadecydowały, że całe zdarzenie obyło się bez najokropniejszych scen towarzyszących wypadkom i zakończyło się stłuczeniem lewej strony ciała, łzami wystraszonej do granic możliwości dziewczyny, krzykiem matki, roztrzaskanym lusterkiem i wylaną kawą, którą biedaczyna niosła. Prawdziwe szczęście w nieszczęściu.
Wielu świadków pospieszyło z pomocą, starszy o kilka lat chłopak wyprzedził mnie z wezwaniem pogotowia, za co jestem mu wdzięczna, bo ja, jak to ja, mimo mieszkania cztery lata we Wrocławiu, nie potrafiłabym sprecyzować, które to światła i ulica przy Placu Grunwaldzkim, tym bardziej, gdybym miała tłumaczyć w emocjach. 
Gdy po krótkiej chwili dziewczyna stała już o własnych siłach, wszyscy odetchnęli z ulgą, kilka osób zostało do przyjazdu karetki. Chcąc zdążyć na pociąg do domu, pobiegłam na autobus. Przyjazd pogotowia obserwowałam ze środka. 

Jeszcze trochę roztrzęsiona, zamknęłam oczy, próbowałam uspokoić oddech i pomyślałam: co by było, gdybym była na miejscu tej biednej dziewczyny, gdyby samochód jechał szybciej, a ja nie zdążyłabym nawet zorientować się, że coś się stało. Jesteś i w jednej chwili Cię już nie ma. 
Od razu przypomniały mi się słowa pewnej wokalistki po tym, gdy w wiadomościach podano, że pijany kierowca wjechał w przystanek i zabił 6 osób. Odkąd to usłyszała, przyrzekła sobie nigdy nie wyjść z domu pokłócona.
I kolejna myśl: czy mogłabym tu i teraz spokojnie odejść, czy zostawiłabym jakieś niezałatwione i niedokończone sprawy? Rozmowy, spotkania, obietnice, relacje.
Dzień wcześniej pokłóciłam się o jakąś bzdurę z najbliższą przyjaciółką i nie darowałabym sobie, gdybym nie zdążyła jej przeprosić, wyjaśnić wszystkiego na spokojnie i na koniec przytulić.
Napłynęły mi do oczu łzy. Nie, nie mogłabym teraz odejść. Dużo, za dużo spraw zagmatwałam, sama czy z czyimś udziałem, nieistotne. Istotne jest to, że przeraził mnie ten fakt. I świadomość, że większość, jak nie wszystkie ostatnie niesnaski z bliskimi, spowodowane były i są niedokończeniem pewnych, a raczej pewnej sprawy w przeszłości. 
Jakże prawdziwe jest stwierdzenie, że jeśli zaczniesz od czegoś uciekać, będziesz uciekał już zawsze. Smutne i cholernie prawdziwe. Możesz sobie uciec daleko, ale prędzej czy później, to i tak Cię złapie i będzie próbowało dobić. Masz dwa wyjścia - albo się temu poddasz, albo podejmiesz walkę z własnymi słabościami. Być może walka nie będzie równa i nie od razu wygrana, ale najważniejsze, by podjąć próbę walki o siebie. Za każdym razem, od nowa i ważne jest, by nie pozwolić, żeby ktoś lub coś wpływało na Twoje postępowanie czy relacje z innymi. Gdy jesteś chodzącym kłębkiem nerwów, nie dziw się, że swoje frustracje wylewasz na najbliższych i karzesz ich za to, że sobie z czymś nie radzisz. Może do tego dojść, nikt nie jest idealny, ale jak najszybciej musisz sobie to uzmysłowić i zmienić podejście.

Czemu o tym piszę? Bo ja taką walkę przegrałam, już dwa, właściwie trzy razy. Zawiodłam bliskich i chyba przede wszystkim siebie. Pierwszą bitwę przegrałam doszczętnie, gdy walczyłam jak szalona o kogoś, nie rozumiejąc, że ten ktoś tego po prostu nie chciał. Wspominałam kiedyś, że byłam wtedy nie do zniesienia, wyżywałam się na każdym, zwłaszcza na sobie. Dokładnie tym objawia się bezradność  W trakcie moich dziwnych zachowań, nie odzywałam się prawie rok do dobrego kolegi, ponieważ rzucił jakimś żartem w stylu mojego byłego chłopaka. Dopiero niedawno udało mi się go przeprosić i odbudować relacje. To nie wszystko, jeszcze na początku, nie rozmawiałam z moją przyjaciółką prawie całe wakacje, bo też powiedziała coś, na co normalnie odpowiadałam śmiechem. Cóż, było parę takich sytuacji, a te dwie najbardziej bezsensowne. Czas minął, wzięłam się w garść, naprawiłam, co zepsułam, było dobrze. Przestałam palić za sobą każdy most. A teraz co? Kilka sytuacji wystarczyło, by nastąpiła powtórka. Nawet nie zauważyłam, kiedy wróciła Ela, która zieje ogniem, jadem i niechęcią do ludzi. Ela, która nie radzi sobie z demonami przeszłości, które nie radzą sobie bez Eli.
W momencie, gdy przyjaciółka mi napisała, że od jakiegoś czasu nie potrafi ze mną swobodnie rozmawiać, bo nie wie, czy za chwilę o coś się nie obrażę, nie dotarło jeszcze do mnie, że to się znowu dzieje.
I wtedy, w piątek, myśląc, że przecież w każdej chwili mogłam wpaść pod samochód, tramwaj, cokolwiek, że mogłam nie zdążyć tej i innych spraw naprawić, stwierdziłam, że tak nie może być. Obiecałam sobie, że podejmę kolejną próbę powrotu do siebie i tym razem wygram. Nie na miesiąc czy pół roku. Na stałe.

Jesteśmy tylko ludźmi, każdy z nas boryka się z jakimiś problemami. Ty, czy ja. Każdy. Nie pozwólmy, by cierpieli na tym bliscy. Pamiętaj, że oni są przy Tobie, gdy nie ma tych, przez których Ty cierpisz. Właśnie dlatego oszczędź im niepotrzebnych zmartwień, żeby nie musieli bać się do Ciebie odezwać. A Ty, żebyś kiedyś nie żałował, że nie zdążyłeś im podziękować za obecność i przeprosić za niepotrzebne nerwy.
W tym miejscu jeszcze raz, tym razem publicznie, przepraszam i dziękuję wszystkim, którzy byli i są przy mnie, mimo moich wad i wierzą we mnie bardziej, niż ja sama. Nie chcę się tłumaczyć, bo zaraz ktoś pomyśli, ile można o jednym i tym samym? Nieskończenie wiele można, ale tym razem, już się nie usprawiedliwiając, po prostu przepraszam za wszystkie czyny i słowa, którymi sprawiłam przykrość.

Ja się nagadałam, teraz Ty się zastanów, w którym stoisz miejscu na rozdrożu. Szczerze zazdroszczę i podziwiam, jeśli śmiało mógłbyś i mogłabyś stwierdzić, że wszystko jest tak, jak być powinno i nie musisz niczego zmieniać. Będąc w tej mniej przyjemnej sytuacji, nie trać czasu i działaj. Nie masz go zbyt wiele, tak właściwie, to nawet nie wiesz, ile go masz, a samo nie naprawi się to, co też samo się nie popsuło. Jak już mówiłam - jesteśmy tylko ludźmi, błądzimy, psujemy, ale musimy dążyć do tego, by naprawiać i nie psuć jeszcze bardziej. Być może każdy potrzebuje wstrząsu, żeby się ocknąć.
*Edit: Są przypadki, gdzie mimo chęci, nie da się odbudować relacji, gdzie napotkany opór z drugiej strony podwójnie krzywdzi. Są przypadki, gdzie dla własnego dobra lepiej odpuścić, w pojedynkę nigdy nie uratuje się żadnej relacji. O tym też warto pamiętać i nie obwiniać tylko siebie za niepowodzenie.*
Znam ludzi, którzy tak bardzo napsuli w relacjach z bliskimi, że łatwiej im brnąć w taki stan i stwarzać pozory, niż przyznać się do błędu i naprawić, co zniszczyli. Nie wiem, obawiam się, że mogą się nie zorientować, że jeśli nie oni, to nikt ich w tym już nie wyręczy.

Bardzo, bardzo mocno pragnę podziękować wszystkim razem i każdemu z osobna za ponad 2500 wyświetleń przy mojej znikomej aktywności. Za troskę, miłe słowa i wsparcie, które na moje szczęście przychodziło zawsze, gdy po kolejnych ciosach siedziałam zapłakana i nie wiedziałam, co robić, by nie rozpaść się na jeszcze mniejsze kawałki. Dziękuję za poświęcony czas. Świadomość, że jest ktoś przy mnie, gdy ja błądzę daleko od siebie, jest piękna. Szkoda, że przez ostatnie miesiące o tym nie pamiętałam.

Z gorączką, zasmarkana, lecz szczęśliwa, że w końcu wróciłam, pozdrawiam serdecznie i życzę zdrowej, udanej, ciepłej i pełnej wspomnień majówki.
Zapomniałabym - przede wszystkim bezpiecznego wypoczynku.

P.S. Nawet jak ktoś daje Ci zielone światło do działania, upewnij się, czy jeszcze ktoś inny nie ma tego w...