niedziela, 8 stycznia 2017

al dente

O ironio! Rzekłam do siebie, po czym przez kilka dni próbowałam zająć się czymkolwiek, byleby nie mieć chwili na myślenie. Na początku jak najbardziej mi to wychodziło, jednak wystarczyła jedna rozmowa z przyjaciółką, by wyrzucić z siebie rosnące od paru dni frustracje i stać się wypuszczonym na wolność kłębkiem nerwów. Wcześniej, by tego uniknąć, uciekłam do domu na jeden dzień, wiedziałam, że będąc z bliskimi, nie będę miała okazji do złego samopoczucia. Jednak sesja i zaliczenia zmusiły mnie do powrotu do pustych czterech ścian mieszkania. 
Zwróciłam się do ironii, bo jak zwykle mnie nie zawiodła. W przeciwieństwie do człowieka, wobec którego miałam chyba zbyt duże oczekiwania. No, ale to nieistotne. Wracając do tematu, po tym, gdy się już wyryczałam i skończyłam użalać nad sobą i swoim pechem, przyszedł czas na kolację.
Zrobiłam sobie kanapki i pomyślałam, że zaszaleję i dodam do nich jajka. Wyjęłam je z pojemnika i podeszłam do naszej kuchenki, by wrzucić je do garnka z wodą. I właśnie wtedy stanęłam jak słup soli. Przed oczami, obok mnie, pojawiła się postać trzymająca telefon z ustawionym minutnikiem 2:15. Uśmiechnęłam się do siebie i widziałam, tak jakby stojąc z boku, jak się uśmiecham i do niego, bo lubiłam to, że w przeciwieństwie do mnie, zawsze był dokładny, jeśli chodziło przykładowo o czas gotowania jajek. Wtedy jak na złość przypomniały mi się śniadania i inne dania, które razem robiliśmy. Wyszłam z tej kuchni i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie rozumiałam, dlaczego zupełnie o nim nie myśląc, mój mózg sprawił, że zatęskniłam.

Pieprzone jajka, które w jednej chwili wywołały u mnie wodospad łez i zmusiły do autorefleksji. Pomyślałam: "Kurcze, tak niewiele potrzebowałam do szczęścia". Zwykłe czynności przynosiły radość, której chwilami, zwłaszcza gdy siedzę sama ze sobą, tak bardzo mi brakuje. 
Wywnioskowałam, że podświadomie unikałam wykonywania czegokolwiek, co mogło mi przypominać o dawnych dziejach. Nawet jeśli coś robiłam, to szybko zaczynałam myśleć o czymkolwiek innym i jakoś to było. Jednak wczoraj, przybita chorobą i innymi sprawami, których w rzeczywistości mogłam uniknąć, gdybym posłuchała intuicji - gdy chciałam po prostu urozmaicić sobie kolację, jak grom z nieba spadły na mnie obrazy z przeszłości. Całe życie powtarzałam, że zdjęcia i wspomnienia są najpiękniejszymi pamiątkami, które możemy po kimś zatrzymać. Pozwalają choć na chwilę wrócić do tych dobrych chwil i miejsc. Nadal tak uważam, ale uważam też, że wspomnienia bywają jak miecz obosieczny. Mogą zaatakować nas w najmniej oczekiwanym momencie i sprawić mniejszy czy większy ból. Pozostaje pytanie, czy reagujemy na nie prawdziwie i nieprzesadnie, czy przytłoczeni swoją bezsilnością w zupełnie innych sprawach, pozwalamy, by nas dobiły?

Nie sądziłam, że temat ugotowania jajek znajdzie tutaj swoje miejsce, przecież kucharka ze mnie żadna. Bardziej martwi mnie fakt, że znowu pogubiłam się w tym, co myślę, a co mówię i robię, bo gdy przychodzi rzeczywistość, bardzo często nie potrafię podjąć decyzji zgodnie z rozumem. Przez to zazwyczaj pojawia się rozczarowanie i niechęć do wszystkiego, co mnie otacza. Źle mi z tym, tak samo, jak źle mi z ludźmi. Bez nich też nie jest dobrze. Jednak wiem, że potrzebuję teraz czasu, by się zdystansować i emocjonalnie ustabilizować. Nawet nie wiecie, jak cieszy mnie zbliżająca się sesja, która uratuje mnie od wolnego czasu i nadmiaru myśli. 

2 komentarze:

  1. Widzisz, tak to już jest, że czasem proste sytuacje potrafią przywołać różne wspomnienia. Bardzo często nie mamy nawet nad tym kontroli. Pamiętaj o tym, że wiele jeszcze chwil przed Tobą, które będę zamazywać te złe. Życzę powodzenia w trakcie sesji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie, mam nadzieję, że spokojnie wszystko zaliczę ;) Tak..pamiętam, już jest lepiej. Myślę, że sama jestem sobie winna, bo jak zwykle za bardzo wszystkim się przejęłam, zapominając, że jesteśmy tylko ludźmi i nie każdy musi mnie rozumieć. Pozdrawiam! ;)

      Usuń