czwartek, 7 czerwca 2018

inwestycje


Jak to jest, że ciągle, albo przynajmniej dość często inwestujemy w ludzi, rzeczy, prace czy miejsca, które nie przynoszą nam satysfakcji, szczęścia czy korzyści?
Ile razy zdarzyło Ci się poświęcić swój czas, energię, pieniądze i przede wszystkim siebie dla ludzi, którzy swoją (nie)wdzięcznością i zachowaniem, bardzo szybko uświadomili Cię, że znalazłeś się w niewłaściwym miejscu, z niewłaściwymi ludźmi, zupełnie niepotrzebnie?
Ile razy kupiłeś jakąś rzecz, która w ogóle Cię nie ucieszyła, która znudziła Ci się po tygodniu użytkowania i zrozumiałeś, że jej po prostu nie potrzebowałeś?
Ile razy zrobiłeś coś, co było sprzeczne z Twoimi wartościami i przekonaniami, tylko po to, żeby komuś zaimponować, spełnić czyjeś życzenie, by nie narazić się na krytykę z jego strony?
Myślę, że wiele.

Jak to się dzieje, że niby uczymy się na błędach i złych doświadczeniach, a gdy dopada nas życie, po raz kolejny robimy coś, czego później będziemy żałować? Czasami z pełną świadomością, z towarzyszącą myślą przewodnią „raz się żyje”, powierzamy serca ludziom, którzy znani są z tego, że prędzej czy później je zjedzą, w międzyczasie żebrząc o ich uznanie, atencję i uczucia. Idziemy na imprezy, na które wcale nie mamy ochoty pójść, a później (najczęściej) okazuje się, że wytarmoszone przez alkohol samopoczucie nie było tego warte. Kupujemy rzeczy, które są nam niepotrzebne, ale myślimy, że dzięki nim imponujemy ludziom, których tak właściwie nie lubimy. Spotykamy się z ludźmi, którzy nie akceptują nas w pełni, mają jakieś zastrzeżenia do fryzury, sylwetki, ubioru czy koloru paznokci. I zamiast odwrócić się na pięcie od takich – i tutaj nie mogę nie użyć tej inwektywy – pizd, idziemy do fryzjera, kupujemy karnet na siłownię, wymieniamy zawartość szafy i desperacko szukamy wolnego terminu u kosmetyczki. Jeny, jakie to straszne. Okrutnie trudno być sobą w dzisiejszym świecie, gdy wszyscy głównie krytykują i roszczą sobie gruszek na wierzbie. Zmieniamy w sobie coś, co jest dla nas w porządku, co w sumie lubimy, na rzecz i pod wpływem osób, które w końcu i tak będą miały nas w poważaniu. I co wtedy? Nie ma tych ludzi i nie ma nas samych. Czemu nie pamiętamy, że człowiek to nie towar na półce, którego można zareklamować i wymienić na nowy? Że jesteśmy niedoskonali i przez to wyjątkowi? Że albo komuś to pasuje i się dogadujemy, albo przeszkadza i mówimy krótkie: żegnam.
Może to zabrzmi egoistycznie, ale inwestujmy przede wszystkim w siebie. W pasje, edukację, zdrowie i wszystko, co przynosi nam radość. Jeśli coś pójdzie nie tak, będziemy mieli pretensje tylko do siebie, a nie do całego świata. Inwestujmy w rodzinę, bo rodzina zawsze będzie po naszej stronie, nawet jeśli się kłócimy. W przyjaciół, ale tylko tych, którzy są zawsze, niezależnie, czy mamy dobry czas w życiu, czy nienawidzimy wszystkiego i wszystkich dookoła.

Mam dwie playlisty w telefonie. Pierwszą nazwałam mood i stworzyłam na wszelki wypadek. Było w niej około 10 utworów, bo nie słuchałam już tak często lirycznych piosenek. Ostatnio playlista zaczęła się powiększać i zdarzało się, że zapętlałam te utwory przez pół dnia. Wtedy ich potrzebowałam, dzisiaj się martwię, bo wiem, że coś niedobrego dzieje się w mojej głowie. I stąd mój post. Myślałam, że jestem człowiekiem, który uczy się na swoich błędach, czy chociażby na jednym błędzie. Jak się okazało, nadal brnę w znajomości, które sprzeniewierzają wszystko, co udało mi się wypracować przez kilka ostatnich lat. Spotykam się (głównie na uczelni i w pracy, więc spotykam to za duże słowo – rozmawiam, o, to jest właściwsze) ze znajomymi, którzy kilkakrotnie powiedzieli sporo przykrych i często niesprawiedliwych słów, oczywiście za moimi plecami. Najchętniej powiedziałabym, żeby szli, wiecie gdzie, ale tego nie robię, udaję, że ich lubię. Nadal ufam ludziom, którzy wraz z upływem czasu sprawiają zawód, rozczarowanie. Najświeższym przykładem jest promotor, który – jakiś rok temu – proponując mi doktorat pod jego skrzydłami, podbudował moje rozwalone na kawałki poczucie wartości, za co byłam i nadal jestem wdzięczna. Jednak zaprzestał na propozycji i obietnicy ciężkiej współpracy, która miałaby zaowocować lepszym startem i stypendium na doktoracie. Przypomniał sobie o tym wczoraj, niecały miesiąc przed obroną magisterską. W międzyczasie postanowiłam zrezygnować, być może postawa promotora była tylko moją wymówką. Przeszłam wiele rozmów z doktorantami, doktorami i wykładowcami, którzy utwierdzili mnie w słuszności tej decyzji. Na początku, przyznaję, wahałam się i zastanawiałam, czy to nie będzie kolejna zła decyzja. Bałam się powiedzieć o tym prowadzącemu, bałam się jego rozczarowania mną, jednak wczoraj powiedziałam to z ulgą i poczuciem, że robię właściwie. Było mu wszystko jedno. Mnie także, ponieważ myślami byłam zupełnie gdzie indziej.

Gdy do głosu dochodzą emocje, czuję się jak zagubione dziecko, któremu odebrano ulubioną zabawkę-przyjaciela, cząstkę mnie samej. Bezradność potęguje poczucie beznadziejności. Pisząc, skupiam myśli w jednym miejscu, wraca trzeźwość umysłu, a ja wdziewam pancerz silnej, niezależnej i obojętnej kobiety. Nie myślę o tym, że najprawdopodobniej znowu zainwestowałam w coś, co zamiast mnie uskrzydlać, zachęca mnie do rozmyślania o tym, jak bardzo jestem niepotrzebna.
Myślę o tym, co mam i kogo mam przy sobie, by doceniać tych, dla których moja obecność jest ważna i bezwarunkowo potrzebna. I wtedy powoli, ale wraca wewnętrzny spokój.
Nie chłopak, nie dziewczyna czy fajni znajomi, ale rodzina, przyjaciele i zwierzęta. Najlepsze inwestycje, które zwrócą się w postaci szczęścia, uśmiechu i poczucia sensowności naszej egzystencji.

Cytując Rupi Kaur – inwestujmy we właściwych ludzi.


P.S. Dobrze było tu wrócić. Miłego dnia! (;

czwartek, 12 kwietnia 2018

ogłoszenie

Witajcie kochani,
Dawno mnie tu nie było i niestety dzisiaj weszłam tylko na chwilę. Nie mam pojęcia, kiedy przekroczyliście pięć i pół tysiąca wyświetleń! Jakie to miłe, dziękuję.
Przed momentem przyszedł mi do głowy pomysł, abyście - oczywiście, jeśli chcecie - napisali na moim snapchacie, instagramie lub tutaj w komentarzach, jakie tematy chcielibyście, żebym poruszyła. Jak tylko dokończę swoją pracę magisterską, wrócę na dłużej (mam nadzieję).

Poniżej wstawiam obrazek satyryczny Andrzeja Milewskiego, który notabene znalazł się w mojej pracy, a który po małej, profesjonalnej modyfikacji w Paincie (hahah), idealnie nawiązuje do obecnej sytuacji na blogu.


Życzę Wam dobrego dnia, a już niebawem weekendu. Dużo uśmiechu i serdeczności. Korzystajcie z pogody!

czwartek, 8 marca 2018

czwartek

Śledzę dzisiejsze wpisy na portalach społecznościowych i zastanawiam się, dlaczego ludzie są tacy.. dziwni, sprzeczni, a przede wszystkim obłudni. Oczywiście to wspaniałe, że kobiety kobietom, dziewuchy dziewuchom i tak dalej, składają piękne życzenia, w których mowa o samorozwoju, o sile, o szacunku, o byciu niezależnymi i dążeniu do swoich celów, marzeń, i tak dalej, i tak dalej. Ale. Mam dwa "ale". Po pierwsze, mam spore wątpliwości, czy niektóre dziewczyny w ogóle wiedzą, czym jest szacunek do siebie, czym jest klasa i wartości. I nie zarzucam tego moim znajomym (na szczęście nie do nich kieruję ten post), mówię głównie o "gwiazdach", "celebrytkach" i im podobnym. Czy te wyniosłe wpisy nie są po to, by "fejm się zgadzał", liczba lajków i followersów wzrosła? Najpierw świecą różnymi częściami ciała, a dwa posty później mówią o potrzebie szacunku do samej siebie. Rany boskie. [Uprzedzając komentarze złośliwych - nogi nie są częściami ciała, które nie powinny być pokazywane, więc darujcie sobie uwagi odnośnie moich, które znalazły się na ig, proszę.]
Albo dziewczyny, które kilka razy w roku zmieniają facetów, a dzisiaj mówią, jak to wszystkie kobiety powinny walczyć o swoje, nie dać nikomu wmówić sobie, że są takie czy owakie. 
Nie wiem, o co w tej durnej modzie wypisywania górnolotnych postów na instagramie chodzi, ale jest coś, co mnie irytuje jeszcze bardziej, niż same wpisy. Moje drugie "ale". Chodzi o fakt, że te posty o sile, o szacunku, o byciu docenianą kobietą cały rok, lajkują między innymi - i tu wybaczcie, panowie - łajzy, które w prawdziwym życiu nie mają za grosz szacunku do kobiet. Do kobiet w ich życiu. Do matek, sióstr, dziewczyn, partnerek, żon, córek. Wiecie, o co mi chodzi. I mówiąc bardzo kolokwialnie, krew mnie zalewa, jak widzę tę obłudę, hipokryzję i dwulicowość ludzi. 
Kobiety są traktowane przez mężczyzn przedmiotowo, co jest bezsprzecznie beznadzieje, ale wiecie czemu? Bo same im na to pozwalają. 
Nie powiem, bo każdej kobiecie zdarzają się słabsze dni, tygodnie czy miesiące, albo nawet lata, w trakcie których pozwoli, by ktoś wpłynął na jej poczucie własnej wartości, by po niej deptał, pluł, zabierał energię i chęci do życia. Każda kobieta przez to przechodziła. Prawdziwą siłą jest wstać, pozbierać się i wyrzucić takiego człowieka ze swojego życia. Żyć według swoich zasad i nie odwracać się za siebie. Jest to bardzo trudne, żmudne, ale osiągalne. 

Wracając.. Czy naprawdę jest to potrzebne? Przypominanie kobietom akurat dzisiaj, że są warte wszystkiego? (Nie zrozumcie mnie źle, jak najbardziej trzeba o tym przypominać, bo niektóre kobiety zapominają, ile znaczą, ale takie wpisy na portalach społecznościowych nie są wiarygodne, ja bynajmniej nie kupuję ich przekazu.) A może chodzi o uzmysłowienie mężczyznom, że mają bardziej dbać o swoje kobiety? 
Problem w tym, że ani kobietom, które się szanują, ani mężczyznom, którzy dbają o kobiety, nie trzeba o tym przypominać. Tym, którzy tego nie robią, nic już nie pomoże, bo szacunku do drugiego człowieka uczymy się od najmłodszych lat i jeśli jako dzieci nie nabędziemy tej cechy charakteru, w dorosłym życiu będziemy mieli z tym olbrzymi kłopot. Dla kobiet (dla mężczyzn w tym przypadku też) natomiast jest jeszcze szansa, bo szacunku do siebie możemy się nauczyć przez pryzmat naszych doświadczeń, jeśli nauczymy się odchodzić od ludzi, rzeczy czy miejsc, które nam nie służą, które nas wypalają od środka i zabierają radość życia. 
Tak, odwaga, by zrobić krok, by coś zmienić, jest przejawem szacunku do siebie. Mówiące o nim posty na instagramie już niekoniecznie. 

Zanim zostanę nazwana hipokrytką, od razu mówię i przyznaję, że mi też kiedyś zdarzało się wypisywać pod zdjęciami komentarze typu: "życzę Wam, drogie panie, żebyście dzień kobiet miały codziennie", ale to była złośliwość kierowana do kogoś, od kogo sama tego nie doświadczyłam. Dzisiaj jestem trochę starsza i już wiem, że to było niepotrzebne, bo to ode mnie i od moich wyborów zależy, czy Dzień Kobiet będę miała codziennie, raz w roku, czasami albo wcale. Każdej kobiecie, żeby czuła się prawdziwą, wartościową i silną kobietą, potrzebna jest przede wszystkim ona sama, nikt inny. 

poniedziałek, 19 lutego 2018

Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś

Wczoraj obejrzałam film animowany "Mały Książę". Jest to nowe ujęcie historii tego bardzo dojrzałego i rozważnego jak na swój wiek chłopca. Muszę się przyznać, że ryczałam jak dziecko. Kolejna bajka, która skłania do refleksji i wzruszeń, na które wiem, że nie każdego stać. Więcej nie powiem, zachęcam do obejrzenia, bo warto poświęcić kilka chwil na dostrzeżenie przekazu animacji. 
Wiem, że nie muszę rozpisywać się na temat autora i książki, na podstawie której powstała bajka, bo zakładam i wierzę, że każdy wie. No właśnie. Kojarzysz i wiesz, że Mały Książę, jego ukochana Róża, różne planety, Pilot i Lis. Coś w podstawówce o tym było. Było, minęło, nieważne, to bajka dla dzieci. Nieprawda.
Kilka miesięcy temu wróciłam do książki i zawartego w niej przekazu. Czytając o Księciu i jego relacji z Różą cz Lisem, ogarnął mnie smutek. Poczułam złość, że nie pamiętałam jej w ten sam sposób, jak zrozumiałam ją tamtego dnia. To wcale nie jest powieść dla dzieci, to historia, którą powinien poznać każdy dorosły. Dosłownie każdy. 

Najważniejszym przekazem "Małego Księcia" było dorastanie do wiernej miłości, lojalnej i prawdziwej przyjaźni oraz pielęgnowanie wartości, o których tak często zapominamy. Właśnie. Wartości. Zacznę od nich, bo obecnie ten temat najbardziej mnie drażni. Pisząc to, mam w myślach kilku bliskich i tych mniej bliskich ludzi, którzy chlubią się swoimi światopoglądem i wartościami, którym sprzeniewierzają się, gdy nadarzy się okazja. [Prawie jak politycy.] Gdy bycie wiernym temu, co czyni nas ludźmi, którymi jesteśmy, nagle jest mniej opłacalne niż to, że postąpią trochę inaczej, niż myślą i czują. Tak jest, przyjrzyj się, a zobaczysz, że w Twoim otoczeniu dzieje się podobnie. Że być może to właśnie TY robisz tak samo. Ludzie porzucają swoje przekonania, tym bardziej w momencie, gdy raz czy dwa przyniesie im to jakąkolwiek korzyść. Popierają tych i to, co da im profity i liczą, że nikt nie zauważy. Nic bardziej mylnego. To ich wybór, ale z miejsca pojawia się w mojej głowie pytanie: Czy wtedy nadal jest się tą samą osobą? Nie sądzę. Tutaj pozwolę sobie na małą dygresję i kilka słów względem osób, które zmieniają się pod wpływem innych ludzi czy nowej sytuacji, w której się znaleźli. - Pamiętaj, człowiek, który zawiódł Cię więcej niż jeden raz, nie zmieni swojego postępowania na lepsze, nawet jeśli będzie Ci to wmawiał i skutecznie próbował udowodnić. Jeśli mu uwierzysz, to będzie Twój problem, bo prędzej czy później (oby prędzej) przekonasz się, że to ten sam człowiek, od którego z jakichś powodów kiedyś postanowiłeś odejść. Niczym Mały Książę od Róży. Bo była próżna, bo zachowywała się, jakby kochała tylko siebie. Mimo, że ciągle za nią tęsknił, mimo, że Róża w głębi serca kochała Księcia. Ale w życiu to nie ma znaczenia. Nie będzie odkrywczym stwierdzenie, że próżność gubi ludzi, odgradza wysokim murem od świata, od bliskich, od innych ludzi.
Wierna miłość. [Jak miłość Księcia do Róży.] Wiesz, jaki mam do niej stosunek. Nie dość, że podważam istnienie tego uczucia, to wykluczam zupełnie wierność, choć jednocześnie szczerze uwielbiam i podziwiam każdą relację - parę, która jest wyjątkiem, zaprzeczeniem tego, co tu wypisuję. 
Prawdziwa i lojalna przyjaźń, o której mowa zarówno w książce, jak i bajce. Oczywiście, że spotykasz na swojej drodze osoby, które sprawiają, że wątpisz w ludzi i boisz się ponownie zaufać, znaleźć powiernika swoich problemów i sekretów. Ale zapewniam, spotkasz również osoby - o ile już ich nie poznałeś - chodzące anioły (lub lisy), które udowodnią Ci, że prawdziwa przyjaźń istnieje, które będą rozumiały sens słów, że "jest się odpowiedzialnym za to, co się oswoiło".
Teraz tak myślę, czemu nie ma ludzi, którzy swoją obecnością i czynem, są w stanie  udowodnić, że miłość istnieje? Nawet jeśli pomyślimy, że nas uratują, to finalnie przynoszą kolejny zawód i łzy. Nawet nie kłóćcie się, że jest inaczej. 
Żartuję, polemizujcie i spróbujcie przekonać osobę, której niedługo zabraknie palców, by wyliczyć wszystkie chodzące (wybaczcie za określenie) pomyłki, które spotkała. Piszcie, bo na pewno jest dużo więcej osób do przekonania.

Podsumowując, to nie wstyd oglądać bajki, bo są wspaniałe. Wywołują emocje, których nie są w stanie wywołać ludzie czy pięknie napisane słowa, nad którymi nie mamy czasu i chęci dłużej podumać. Bajki przypominają o jakże ważnych drobnostkach, czynach i gestach, o których zapominamy w dorosłym życiu, Albo nie pamiętamy, bo nie chcemy pamiętać. Mówi się, że bajki są skierowane do dzieci, być może dlatego, że tylko one potrafią zrozumieć ich sens i przekaz. Bezpretensjonalność i prostota, które je cechują, ułatwiają niedotkniętym (a przede wszystkim niezrażonym) życiowymi doświadczeniami dzieciom zrozumienie tego, co naprawdę ważne. A dorośli nie zwracają na te mądrości uwagi, bo myślą, że wszystko już wiedzą, bo nie potrafią przystać i pozwolić sobie na chwilę refleksji.

Ilekroć mam ochotę wykrzyczeć komuś lub napisać "DOROŚNIJ!", dotyczy to tych cech i sytuacji, w których ten zachowuje się jak infantylny, niedojrzały smarkacz uczęszczający do nieistniejącego już gimnazjum, a który powinien zachowywać się jak dorosły człowiek. Robimy wszystko na odwrót. Tam, gdzie powinniśmy być poważni, jesteśmy totalnie niepoważni i nieodpowiedzialni. A tam, gdzie powinniśmy przejawiać wrażliwość, zrozumienie, miłość i wiele innych cech, które są tak naturalne i wszechobecne u dzieci, zachowujemy się jak pozbawione uczuć (po)twory tego paskudnego świata.
Jak tak chwilę nad tym pomyśleć, to te najmłodsze istoty mogłyby uczyć zabieganych i zagubionych dorosłych, jak powinno się rozmawiać z drugim człowiekiem oraz przypominać, co jest w życiu ważne. I to jest meritum. Dorosnąć i nie zapomnieć o wszystkim, co ceniliśmy i wierzyliśmy będąc dziećmi. Nie zmuszam, ale z całego serca zachęcam. Obejrzyj "Małego Księcia" i pamiętaj o chusteczkach.

wtorek, 13 lutego 2018

Gall Anonim

Nie sądziłam, że przyjdzie dzień, w którym ja, ani to popularny, ani rozchwytywany, zwykły szary człowiek, poruszę temat hejtu w sieci.
Jakiś czas temu zmieniłam ustawienia i oprócz zalogowanych osób, posty komentować mógł każdy, kto tylko chciał. Pomyślałam, że to ułatwienie dla tych, którzy chcieliby się do czegoś merytorycznie odnieść, ale nie mogą, bo trzeba mieć konto. Cóż.
Wiedziałam, że umożliwiając dodawanie anonimowych komentarzy, narażam się na uszczypliwości ludzi, którzy na co dzień nie mają możliwości lub odwagi powiedzieć mi wprost, że coś im się we mnie nie podoba. Ale nie zrezygnowałam, tym bardziej dlatego, (choć to normalne, że jak każdy człowiek, nie przepadam za krytyką na swój temat), że jak najbardziej cenię sobie szczerość, gorzkie słowa i krytykę, o ile ta jest konstruktywna.
Liczyłam się z tym, że pewnie pożałuję tej decyzji, ale nie do końca przewidziałam, że niektórzy pod moimi postami będą dawać upust swoim frustracjom, zarzucając mi niepojęte i nieprawdziwe rzeczy.
Z jednej strony to ciekawe doświadczenie, naprawdę, przekonać się, że ludzie na każdym kroku są w stanie mnie zadziwić, zwłaszcza swoją kreatywnością i wyobraźnią, ale z drugiej strony utwierdziło mnie to w przekonaniu, że ludzka zawiść, chamstwo, cwaniactwo i zarozumiałość nie mają końca.
A najsmutniejszy jest fakt, że ta pozorna (tak, pozorna) anonimowość pozwala im wyżyć się na kimś, kto razi ich w oczy, w stosunku do kogo są bezradni i myślą, że to jakkolwiek podniesie ich (i tak już wybujałe) poczucie własnej wartości.
Na szczęście nie przywiązuję wagi do wypowiedzi tych, którzy próbują sprawić mi przykrość w tak beznadziejny i jak widać nieskuteczny sposób. Zastanowicie się więc, dlaczego o tym piszę, skoro twierdzę, że nie ma to na mnie wpływu. Odpowiedź jest bardzo prosta - nie życzę sobie, by mając problem do mnie, obrażać kogokolwiek innego. Nie każdy jest odporny na tak odważne i dojrzałe ataki ze strony anonimowych bohaterów z internetu.


Podsumowując,
kochani anonimowi wielbiciele bloga, jeśli chcecie, piszcie swoje komentarze, w których wyliczacie moje wady, etc, ale nie obrażajcie w nich innych osób, które się tutaj wypowiadają. To zachowanie na poziomie dziecka z piaskownicy, a ponoć jesteście dorosłymi, poważnymi ludźmi. ;)

Pamiętajmy, że wszystko, co robimy, wraca do nas z podwójną siłą, dlatego zamiast uprzykrzać innym dzień jakimiś wpisami pozbawionymi wartości, najlepiej nie piszmy nic, żeby w najbliżej przyszłości nie zastanawiać się, "dlaczego mnie to czy tamto spotkało".


środa, 24 stycznia 2018

środa

Cześć kochani,
chciałam przekazać Wam tylko kilka słów. 
Nie wierzcie we wszystko, co zobaczycie w internecie. 
Nie wierzcie we wszystko, co przeczytacie w rozmowach na swoich telefonach.
Nie wierzcie we wszystko, co ludzie do Was mówią. Szczególnie, gdy mówią o kimś, kto nie ma możliwości obronić się przed jego słowami. Ludzie kłamią, zazdroszczą i dla osiągnięcia jakichś korzyści, z przyjemnością mówią nieprawdę o innych. O koleżance, o kochance, o współpracowniku, o szefie, o kimkolwiek.
Weryfikujcie informacje i w razie pojawienia się wątpliwości, nie pozbywajcie się ich, miejcie je gdzieś z tyłu głowy i zaufajcie intuicji. 
Intuicja. 
To moje najważniejsze słowo w dzisiejszym poście.
Zawsze, ale to zawsze jej słuchajcie. Jeśli wierci Wam dziury w myślach i brzuchu, na sto procent próbuje Was przed czymś uchronić. 
Najczęściej przed ludźmi. 

Jest środa, do piątku jeszcze troszkę, dlatego życzę Wam dużo siły, uśmiechu i dobrych ludzi wokół. Trzymajcie się z dala od tych, którzy zabierają Wam energię i zasiewają w Was niepewność. 
Od osób mówiących o Was nieprawdziwe i krzywdzące rzeczy też pozostańcie jak najdalej. 
Ale przede wszystkim miejcie ich głęboko w nosie.

Już wiele razy przekonałam się, że zazdrość popycha ludzi do niepojętych czynów.

Choć nie tylko zazdrość. Chęci posiadania
i zjadania kilku ciastek jednocześnie, także. 
Uważajcie na siebie! (;

niedziela, 7 stycznia 2018

kiedyś

Poniższy post napisany został 10 października ubiegłego roku. Nie pamiętam, dlaczego nie zdecydowałam się zamieścić go od razu. Dzisiaj trafiłam na niego przypadkiem, usuwając wersje robocze. Nie zmienię jego treści, zostanie opublikowany w całości.

*
Bezsenność bywa dobra, zwłaszcza wtedy, gdy motywuje do włączenia laptopa i spisania lawiny myśli, dla których od dobrych kilku miesięcy nie miałam czasu, nie chciałam go mieć lub wolałam uniknąć.
Pytaliście, czy u mnie wszystko w porządku. Dziękuję, jest w miarę dobrze, pomijając doskwierający ostatnio brak czasu i chwili wytchnienia.
Choć to nie tak, że nic się nie działo. Ostatnie miesiące wystawiły na próbę propagowane przeze mnie nastawienie do świata i ludzi. Próby te niejednokrotnie czy nawet każdorazowo przegrywałam, fundując sobie niepotrzebne nerwy, coraz większą niechęć do ludzi, budując jednocześnie w sobie lekkość, z jaką pozbywałam się ich sprzed oczu, do czego zaraz wrócę. Mając do czynienia z mnóstwem różnych osób każdego dnia, utwierdzałam się w przekonaniu, że ludzie ogólnie to są beznadziejni, złośliwi, samolubni lub po prostu -no przepraszam- głupi. I choć zawsze staram się, żeby przed nikim się nie wywyższać, czasami po prostu nie mogę się powstrzymać, by nimi nie gardzić. Jestem zmęczona tym, w jaki sposób ludzie postępują z drugim człowiekiem. Za każdym razem zastanawiam się, dlaczego doszło to tego, że ludzie tak okropnie zezwierzęcieli. Generalizuję i nie powiem, przez te ostatnie trzy miesiące spotkałam kilkunastu autentycznie dobrych i bezinteresownie miłych ludzi, jednak za każdym razem miałam do nich początkowo dystans, nie wydawali się szczerzy. Po chwili rozmowy wiedziałam, że byli po prostu mili, choć nie musieli. Rzadkość. 

I tak sobie pomyślałam... Podczas dyskusji z kimś starszym na temat jakiejś sytuacji czy bieżących wydarzeń, gdzie nigdy nie obywa się bez zdania "za moich czasów...", kiedyś, nie tak dawno temu, wywracałam oczami i czekałam, aż ten ktoś skończy się mądrzyć, nie rozumiejąc sensu jego słów. Dzisiaj widzę i rozumiem to troszkę inaczej. Słucham uważnie i próbuję sobie wyobrazić, jak to było kiedyś, "za starych dobrych czasów" i jak abstrakcyjne wydawałoby się to teraz. 

Przytoczę przykład, który dotyczy też mnie.
Kiedyś, gdyby ktoś zrobił coś inaczej, jakbyśmy sobie tego chcieli, skończyłoby się pewnie ostrą wymianą zdań, w gorszym przypadku ciosów (to u panów), obrazą na kilka lub kilkanaście dni czy być może wymianą wylewnych smsów. Doszłoby do zgrzytu, o którym dowiedzieliby się co najwyżej najbliżsi, ale który po upływie czasu i ostygnięciu emocji, zakończyłby się spotkaniem, wyjaśnieniem swoich racji i zapomnieniem krzywd. Życie toczyłoby się dalej. 
A jak wygląda to dzisiaj? 
Wystarczy błahy powód, kilka nieprzemyślanych, przesyconych emocjami wiadomości, zdań czy pozbawionych większego sensu słów, by w ciągu kilku sekund pozbyć się ze swojego życia, oczywiście tylko tego wirtualnego, kogoś, z kim budowało się relację latami, z kim przegadało się wiele godzin, kogo uważało się za przyjaciela, powiernika największych sekretów. Tak samo postępujemy z byłymi partnerami czy obecną sympatią, która nagle przestała się nami interesować, czy też znajomymi ze szkoły/studiów, bo są irytujący, dodają za dużo zdjęć, bo coś tam. Ba, postępujemy tak z każdym, kto wyrazi się negatywnie na temat naszego ubioru, wyglądu czy wyznawanych poglądów. Jedno klikniecie i człowieka nie ma. Zamknęliśmy się w wirtualnym światku i myślimy, że ot tak pozbędziemy się każdego problemu. Klik i niechciany ryj znika. Rzeczywistość jest inna. Ludzie nie przestaną istnieć tylko dlatego, że usunęliśmy ich ze wszystkich możliwych portali społecznościowych i dla pewności jeszcze zablokowaliśmy, gdzie się tylko dało. Usuwamy wspólne zdjęcia, co zaraz zauważa co najmniej połowa wirtualnych "znajomych" - oho, kryzys w przyjaźni, koniec związku. A na wypadek, gdyby ktoś jeszcze nie zauważył, dodajemy posty, które wyrażają nasze frustracje i "definitywnie" kończą relacje. Jeśli nagle nam przejdzie i zmienimy zdanie, to usuwamy wpisy, a w razie konieczności powtarzamy powyższe czynności od nowa. Absurd, ale tak się niestety dzieje.
Piszę o tym, nie dlatego, że to mnie ktoś tak potraktował, to nieistotne, nie każdemu dogodzę. Bardziej smuci mnie fakt, że sama niejednokrotnie postąpiłam tak, jak wyżej opisałam. Wiem, palenie mostów to moja specjalność, urywanie kontaktu z ludźmi przychodzi mi ze zbyt dużą łatwością.
Brzmi znajomo, prawda?
I choć za każdym razem staram się tłumaczyć przed samą sobą, że tak będzie lepiej, bo przecież ci ludzie mnie zawiedli, w mniejszym czy większym stopniu skrzywdzili, a swoją aktywnością by mi tylko o tym przypominali, to i tak nie zmienia faktu, że postępuję tak samo żałośnie i niedorzecznie, jak osoby, które nie żyją naprawdę, tylko w swoim telefonie.
Pomyślisz sobie: no i w czym widzisz problem?
W moim przypadku problem leży w tym, że przyzwyczaiłam się do nieobecności tych ludzi i nie robię nic, by to zmienić. Nie widzę sensu.
Być może robimy to dla własnego komfortu psychicznego. Być może chcemy w ten sposób się na kimś odegrać i pokazać, że w miejscu, gdzie wszyscy dzielą się swoim życiem z innymi, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą, podkreślamy, że nas nie interesuje akurat jego/jej zasrany żywot.
Jesteśmy ofiarami naszych czasów... globalizacji, cyfryzacji, postępu i tak dalej, ale najgorsze jest to, że zatraciliśmy się w tym tak bardzo, że nie orientujemy się, kiedy przekroczyliśmy granicę rozsądku. Zatraciliśmy się w wykreowanym, idealnym i obłudnym świecie zamkniętym w kilku aplikacjach. Z obcymi ludźmi dzielimy się wszystkim, co robimy, a realnych znajomych spychamy na drugi plan, mimo, że przed jednymi i drugimi chcemy pokazać, jak bardzo mamy lepiej od nich, jak bardzo się rozwinęliśmy i jak bardzo tak naprawdę mamy ich w poważaniu.


Jestem przytłoczona tym, co codziennie obserwuję. Straciłam wiarę w to, że kiedyś będzie inaczej, lepiej. Nie przestaniemy udawać przed innymi kogoś, kim nie jesteśmy i nie przestaniemy dowartościowywać się kosztem innych.
Mówcie, co chcecie, ale kiedyś naprawdę były inne (lepsze) czasy. Nie było facebooków i instagramów, ale ludzie byli bardziej ludzcy i życzliwi dla siebie.
*

Czytając dzisiaj ten wpis, zaczęłam się zastanawiać, czy gdyby podjąć próbę naprawienia tych wszystkich relacji - jak postąpilibyśmy w przypadku kolejnej zbyt ostrej wymiany zdań?
Coś mi się wydaje, że dokładnie tak samo.